Cassandra Clark wybudziła się z niespokojnego snu z wrażeniem, iż być może nie zmarnuje sobie życia. Oraz że po twarzy głaszcze ją puszysty ogon Rica. I tak też było, przynajmniej, jeśli chodzi o kota, ale mogło być to w istocie snem,gdyż noc trwała zaledwie kilka... sekund. Śnij, jeszcze śnij marzycielko, swoje sfatygowane historie, podszeptywały ciche głosy, będące w jej głowie. Cassie nieznacznie poruszyła się na swoim miękkim łóżku, nakrywając się ciepłą pościelą. Wsłuchiwała się w cichutkie pochrapywanie swojego nowego przyjaciela - Maxa, śpiącego obok. Cassandra ostrożnie, nie budząc kumpla podniosła się z łóżka. A jako dość niska i szczupła kobieta uczyniła to z właściwą sobie gracją. Założywszy ciepły, welurowy szlafrok , przeszła do salonu. Sadowiąc się w miękkim, skórzanym fotelu najchętniej pooglądałaby ckliwe seriale, poruszające najbardziej skamieniałe serca. Minęło już pół roku odkąd zjawiła się w Kalifornii, a jej życie nie zmieniło się choćby w minimalnym stopniu. Wciąż nie zrealizowała swoich marzeń, zaczynała wątpić w to, że kiedykolwiek uda jej się to zrobić. Jak do tej pory nie spotkało ją nic dobrego,a wręcz przeciwnie krzywdy ze strony losu oraz towarzyszące cierpienia nie były jej obce. Właśnie dla marzeń rozstała się z rodziną, przyjaciółmi oraz chłopakiem, odczuwała dyskomfort, przytłoczenie. Jej serce pękało na samą myśl o zapłakanej twarzy swojej matki, strapionych minach jej przyjaciół oraz furii chłopaka, który śmiał podnieść na nią rękę oraz ubliżać jej, jednak mimo to wciąż darzyła go wielkim uczuciem,zwanym również miłością. Wstała z fotela i udała się do kuchni, by zaparzyć mocną kawę z mlekiem.
-O Bogowie, pozwólcie mi odnieść sukces,a przynajmniej sprawcie,abym wreszcie zaznała tego wspaniałego uczucia, jakim jest szczęście -pomyślała, ale nie rozwinęła tej myśli, by nie zapeszyć, nie zgubić radosnego nastroju, nie zapodziać nastawienia na konkretny cel. Wróciwszy do salonu , uchyliła okno, by przewietrzyć pokój. Wracając do wygodnej pozycji w fotelu, zilustrowała świat widniący za grubą taflą solidnego szkła, tętniący życiem. W uszach słyszała ciszę domostwa i- choć pewnie tylko tak jej się zdawało- była gotów przysiąc, że czuła też zapach perfum Jacka.
Nie oglądała się, nie potrafiła.
Czuła tylko ból, słysząc z daleka jego wołanie.
Za uchylonym w pionie oknem wiał rześki wiaterek, powodując gęsią skórkę na jej ciele. Spoglądając w jasną przestrzeń za iluminatorem w szybkim tempie popijała kawę , nie potrafiąc zagłuszyć w sobie przeczucia nieuchronnego nieszczęścia, które jej groziło. Miała nadzieję na sukces,a tymczasem przebywała w domu, nie wiedząc co dalej robić ze swoim plugawym życiem.
[...]
Jego oczy odnalazły jej, gdy niezdarnie usiłowała złapać lecące na podłogę książki. Stała jak zahipnotyzowana, wpatrując się w czekoladowe tęczówki chłopaka. Nigdy nie widziała tak przystojnego mężczyzny. Nerwowo przełknęła ślinę, a jej długie paznokcie głęboko wbijały się w skórę nadgarstków. Do jej nozdrzy dobiegł zapach intensywnych perfum chłopaka o charakterystycznym zapachu.
-Przepraszam- wyszeptała cicho, odwracając wzrok od jego czekoladowych tęczówek. -Jestem niezdarą- dodała szybko, zbierając książki. Szatyn zamierzał ofiarować jej pomocną dłoń, jednak Cassandra w zawrotnym tempie uporała się z podręcznikami i szybkim krokiem zaczęła przemierzać korytarz. Spodziewała się furii u nieznajomego, gdy ta na niego przypadkowo wpadła. A zamiast gniewu zobaczyła u niego szczerość i radość, która tryskała z brązowych oczu. Blondynka nie była przyzwyczajona do miłych ludzi, zbyt wiele złego spotkało ją przez ostatnie parę miesięcy w nowej szkole ze strony rówieśników. Ostatni raz zerknęła na przystojnego młodzieńca, zanim ten nie zniknął z jej pola widzenia. Wypuściła z objęć swoich zębów dolną wargę, którą wcześniej nieświadomie zagryzła. Z jej ust wydobyło się ciche westchnięcie,a następnie ruszyła ku pracowni matematycznej.W jej głowie panował istny chaos, niepozwalający skupić się na konkretnych rzeczach .Stawiając małe kroki stąpała po mahoniowej posadzce w kierunku sali do matematyki.Zajęcia rozpoczęły się kilka minut temu,więc nie miała szans dotrzeć tam na czas przed nauczycielem.Wciąż uporczywie szukała odpowiedniej klasy.Jej kwerenda została zakończona , gdy postawiła stopę na progu sali numer 109.Wszystkie oczy były skierowane tylko i wyłącznie na drobne ciało Cassandry.Ta spuściła swoją czerwoną od zażenowania twarz i ruszyła w kierunku wolnego miejsca.W pierwszej chwili nie dostrzegła,iż przystojny młodzieniec,spotkany dziś rano siedział w tej o to ławce.Powoli opadła na twarde siedzisko obok szatyna, starając się ignorować wszystkich wokół. Bycie w centrum uwagi to nie jej bajka.Cassie pragnęła skupić się na lekcji,jednak zapach brązowookiego rozpraszał ją.Jej nozdrza zostały pobudzone przez Prada Luna Rossa,tak doskonale znaną wodę toaletową. Nutka lawendy,gorzkiej pomarańczy,szałwii oraz mięty pobudziły jej zmysły.Wzięła głęboki wdech, zaciągając się cudownym, idealnym połączeniem różnorodnych aromatów.Kątem oka zerkała na młodego mężczyznę o kasztanowych włosach,robiącego notatki.Poczuła przyjemne ukłucie w mięśniach brzucha,jednak zignorowała je.Nastolatek siedzący tuż obok niej przyprawiał ją o dreszcze, oczywiście w jak najbardziej pozytywnym sensie. Używał perfum z jakich korzystał Jack,co tylko przyniosło za sobą nieprzyjemne wydarzenia,które miały miejsce w przeszłości.Cassandra zamrugała kilkakrotnie powiekami,chcąc wymazać z głowy wspomnienia dotyczące jej byłego. Nienawidziła powracać myślami do dnia,w którym wszystko na co oboje tak długo pracowali po prostu przepadło.Dnia, w którym wszystko się skończyło. Szybko wytarła kąciki swoich oczu, które w tak krótkim czasie zaczeły nawilżać się poprzez słone łzy. Wiedziała,że nawet jeśli dałaby upust swoim emocjom, nikt by się nie przejął płaczącą dziewczyną. Nikt choćby w najmniejszym stopniu nie zainteresowałby się, aby pocieszył ją w jakikolwiek sposób,aby dowiedzieć się jakie problemy borykają nastolatkę.Z zamyśleń wyrwało ją lekkie szturchanie. Nieśmiało popatrzyła w prawo,gdzie napotkała zatroskany wzrok szatyna.Ten podsunął na stronę jej ławki karteczkę z dopiskiem.Nie zdążyła jej przeczytać,a w uszach już zabrzmiał zachrypnięty,seksowny głos, siedzącego obok chłopaka.
-Dlaczego płakałaś?-szepnął prawie niesłyszalnie ,patrząc na nią zmartwionym wzrokiem.Cassandra w tym momencie uświadomiła sobie,że ona naprawdę płakała. Sądziła,iż to tylko jej wymysł.Nieznacznie jęknęła, cicho wzdychając. Już otwierała swoje malinowe wargi, kiedy w klasie rozbrzmiał dźwięk dzwonka.Uratował ją.Nie lubiła rozmawiać o swoim życiu,o swoich problemach. Ludzie są podli, nie można im ufać,podszeptywały jej ciche głosy,będące w młodym umyśle dziewczyny. Bezlitosny świat uczynił ją twardszą.Jej wyobraźnia,jej umysł ciągle wytwarzał nowe, niezliczone pomysły ,prowadzące do kłopotów, zostawiające za sobą pociąg niewyjaśnionych spraw.Wciąż kontynuowała naukę, naukę własnego życia oraz jego instrukcji. Czuła się jak marionetka, każdy pociągał za sznurki, kiedy tylko miał ochotę,a ona zamierzała położyć temu kres.Nieświadomie zacisnęła swoje małe piąstki,szybkim tempem przemierzając korytarz. Ciche szepty,modły oraz rozkazy zaprzątały jej rozum.Poczuła się słaba,zbyt słaba,aby żyć na tej kuli ziemskiej.Świat w głowie Cassie wirował.Pochwyciwszy się swojej czaszki mocno zacisnęła powieki,opierając się o szafki. Po chwili jednak spojrzała zdekoncentrowana na swoje trzęsące się dłonie,bicie serca automatycznie przyśpieszyło,rozpoczynając swój szybki i dziki galop. Nie miała kontroli nad swoim ciałem, już przed kilku laty ją straciła.
– Nie mów mi co mam robić, wariatko – warknął niczym wygłodniałe zwierzę. – Nigdzie nie jedziesz. – dodał.
Nie wyobrażał sobie tego. Po prostu nie potrafił.
– Nie będziesz mi mówić co mam robić, nie jesteś dla mnie nikim ważnym! -wrzasnęła, potęgując jego wściekłość.
Wspomnienia,których za wszelką cenę chciała uniknąć ponownie powróciły.Pierwsza samotna łza popłynęła po rozgrzanej,gorącej skórze jej policzka.
-Cassie zaczekaj !-krzyczał za biegnącą przed siebie dziewczyną,jakby miało to coś zmienić.Sam nie dowierzał w to, co zrobił. Starał ignorować się ból gardła,spowodowany przez ciągle prośby,krzyki oraz błagania.Cassandra przebierała ile sił w nogach,chcąc znaleźć się jak najszybciej w domu. W zacisznym miejscu,gdzie będzie mogła dokończyć pakowanie oraz dać upust swoim emocjom,grasującym w niej.
Druga kropla słonej cieczy ściekła po jej nieskazitelnej,gładkiej skórze.Oddech młodej dziewczyny stał się zarówno szybki,jak i ciężki. Na samą myśl o ubiegłej rocznicy czuła jakby przez jej klatkę piersiową przelatywały miliardy małych szpilek,trafiając dokładnie w jej tak bardzo delikatne,wrażliwe serce.
Wpadła do domu niczym huragan,niosący za sobą spustoszenie.Rozpacz, strach, ból, złość oraz cierpienie. Tak doskonale znane jej uczucia.Wbiegając szybkim tempem po schodach,trzasnęła drzwiami i osuwając się po nich wybuchła płaczem. Wcześniej powstrzymywała się od żałosnego pisku i potoku łez,jednak teraz jest sama.Sama w pustym domu.
Trzecia łza spłynęła po jej policzku.Zapomniała o miejscu,w którym obecnie się znajdowała.Zaciskając dłoń w pięść uderzyła w szafkę,powodując tym samym zdarcie skóry na jej kostkach. Każdy uczeń, każdy nauczyciel wpatrywał się w dziewczynę z wyraźnym zszokowaniem wymalowanym na twarzy.
Nikt nie wiedział o problemach,które ją nękały. Nikt. Przyjechała do słonecznej Kalifornii w poszukiwaniu nowych doznań, przyjaciół oraz doświadczeń. W spełnianiu swoich najbardziej skrytych marzeń. Tymczasem wydarzenia,wszystkie wspomnienia powróciły nie dając odpocząć młodemu umyśle Cassandry.
Wpatrywała się w swoją krwawiącą dłoń, uśmiechając się przy tym.Cierpienia,które katowały jej duszę były lekkie, jednak z czasem nasilały się. W takich momentach lubiła dręczyć swoje ciało, uwielbiała sprawiać sobie ból.Panicznie rozjerzała się dookoła,jakby wyrwana z transu. Wszystkich wzrok był skierowany na jej drobne ciało, włącznie z młodzieńcem,poznanym dziś rano.Nie potrafiła powiedzieć co wyrażały ich twarze. Zszokowanie, strach, rozbawienie? Nie potrafiła. Jej oczy momentalnie zaszły słonymi łzami.Młoda Cassandra sprawiała wrażenie kobiety silnej oraz niezależnej.Jednak jej prawdziwe oblicze ukrywała pod maską. Pod swoim sztucznym uśmiechem,który codziennie nosiła na pulchnych,malinowych wargach.Nie chciała okazywać słabości. Pragnęła pokazać,iż jest osłaniana przez niewidzialną tarczę,która ma na celu ochranianie jej. Mimo,iż ta wyjątkowa tarcza pękła wciąż starała się. Usiłowała nie okazywać swoich słabych punktów. Nie miała siły na wykonanie jakiegokolwiek ruchu.Nogi stały się jak z waty,zaś ciało odmawiało posłuszeństwa.
-Co się ze mną dzieje?-wyszeptała sama do siebie,nie wiedząc co począć.Jej wzrok spoczywał na chłopaku,który wpatrywał się w młodą dziewczynę w osłupieniu,błądząc wzrokiem po jej drobnej sylwetce.Zmusiła się do poruszenia,a następnie zaczęła biec przed siebie byle jak najdalej od tego miejsca.
-Nie wrócę tam-powiedziała cicho ,biegnąc ile sił.Jej stan psychiczny pogarszał się z dnia na dzień.Była normalna,prowadziła normalny tryb życia zanim nie postanowiła odmienić biegu historii.
Ta przeprowadzka tutaj była błędem.Żałuje tego w każdym calu.Od przyjazdu spotykały ją same nieprzyjemności, los nie oszczędzał jej.Postanowił uczynić z jej życia piekło.Słyszała za sobą krzyki,miała deja vu.Potrząsnęła kilkakrotnie głową,chcąc wyzbyć się z umysłu obrazu Jacka.Nie oglądała się za siebie, nie potrafiła,ponieważ lękała się. Obawiała się,aniżeli spojrzy za siebie ujrzy jego,człowieka,który zaprzepaścił ich związek.Wbiegła po klatce schodowej wpadając do swojego mieszkania.
-Cassie?-usłyszała męski głos,należący do Maxa.Nie chciała,aby widział ją w tak opłakanym stanie,więc czym prędzej ruszyła do pokoju.Była zażenowana faktem,że rozkleiła się przed całą szkołą.Miała ochotę zapaść się pod ziemię.Nikt nie wiedział o jej trudnym charakterze oraz życiu.Z pośpiechem przekroczyła próg własnej sypialni,zaczynając szukać piguł,które wyzwolą ją od stresu. Żwawo wyciągnęła białe pudełko,licząc,iż znajdzie chociażby jedną,jedyną tabletkę,która ukoi jej skołatane nerwy.O dziwo pojemnik był pusty.Cassandra z niedowierzaniem wpatrywała się w opakowanie,które już po chwili wypadło z jej dłoni. Gniew przejął nad nią kontrolę. Od dłuższego czasu borykała się z nadmierną agresją, która ulatniała się tylko i wyłącznie dzięki tabletkom.Nic tragicznego czy też dramatycznego nie wydarzyło się,aczkolwiek jeden zły dzień oznaczał dla niej klęskę,porażkę. Przeczuwała,że teraz rówieśnicy będą wytykać ją palcami z powodu jej wrażliwości oraz nagłych napadów złości. Przymnęła oczy,biorąc głębokie wzdechy, mimo to wciąż była rozdrażniona.Pochwyciwszy fioletowy wazon rzuciła go przed siebie,w wyniku czego przedmiot roztrzaskał się na miliony małych kawałeczków.Usłyszała kroki,które nasilały się.W drzwiach stanął Max wpatrujący się w dziewczynę.
-Cassie poważnie?-zapytał nie dowierzając w to co widzi.- Trzeci raz w tym tygodniu?-dodał wzdychając oraz zbierając te większe kawałki rozbitego flakonu.Dziewczyna nie wydała z siebie żadnego odgłosu,tylko tępo wpatrywała się niebieskimi tęczówkami w blondyna.Klatka piersiowa nastolatki unosiła się w górę zarówno szybko,jak i chaotycznie.
-Cassie?-zapytał cicho patrząc na młodą pannę Clark wlepiającą wzrok w ścianę na przeciwko.
Dziewczyna była jak w transie,pogrążona we własnych myślach,we własnych refleksjach na temat życia.
-Zniknij z mojego życia Jack!-krzyknęła,nie wiedząc co robi, co mówi lub czy też gdzie się znajduje. Blondyn o szmaragdowych oczach wpatrywał się w Clark z wyraźnym zdziwieniem oraz szokiem wymalowanym na twarzy.
-Zwariowała-pomyślał,jednak szybko temu zaprzeczył.Wystarczająco dlugo znał Cassandrę by stwierdzić,iż nie jest ona wariatką.Znał jej historię jako jedyny,wspierał ją,był dla niej jak brat,którego nigdy nie miała.Bez zbędnych słów zamknął jej drobne ciało w niedźwiedzim uścisku,tuląc dziewczynę do swojej klatki piersiowej.Głowa nastolatki weszła w kontakt z ogromnym bólem,który dosłownie rozrywał jej czaszkę na kawałeczki.Gehenna spowodowana była ciągłymi rozmyślaniami oraz rozpatrywaniem pozytywów oraz negatywów jej egzystencji. Do tej pory nie doszukała się jednej, choćby minimalnej, optymistycznej rzeczy. Pociągawszy nosem,wtuliła swoją twarz w zgięcie szyi przyjaciela,roniła coraz to więcej łez.
Cassandra Clark wiedziała,że może na nim polegać. W każdej sytuacji, o każdej porze dnia i nocy; on zawsze będzie przy niej. W jej pamięci wciąż tkwił obraz chłopaka,natkniętego dziś rano.Zaintrygował ją,zainteresował, aczkolwiek wie,iż po dzisiejszym incydencie uważa ją za wariatkę.A najgorszym w tym wszystkim jest to,iż ma rację.Nie dawała rady,cierpiała na bardzo rzadkie zaburzenia dwubiegunowe oraz chorobę,która powoduje rozszczepienie jaźni oraz jest związana z ekspresją mocy.Max czuł się bezsilny wobec jej dolegliwości oraz lęków.Próbował wszystkiego,jednakże umysł dziewczyny wciąż rozpowszechniał coraz to więcej tragicznych wspomnień,które pogarszały stan Cassie,w jakim obecnie się znajdowała.Mimo usilnych próśb oraz błagań chłopaka, Cassandra nie potrafiła ot tak zapomnieć,nie potrafiła wyzbyć się z głowy wszystkich obrazów,przypominających jej wydarzenia,których tak za wszelką cenę pragnęła uniknąć.
W domu rozległo się ciche pukanie do drzwi,które rozproszyło przyjemną,rodziną atmosferę w mieszkaniu.Wstając od stołu dziewczynka podreptała do drzwi maleńkimi kroczkami.
-Mamo mogę otworzyć?-zapytała czterolatka swoim cichym dziecięcym głosikiem.Natasha,mama małej Cassandry powolnie skinęła głową, dając zgodę córce.Cassie z wielkim uśmiechem na ustach powędrowała do drzwi,stając na palcach oraz naciskając mosiężną klamkę.Podniesione kąciki ust dziewczynki szybko opadły,gdy w drzwiach ujrzała zupełnie obcego,dobrze zbudowanego bruneta w mundurze.Dziewczynka przełknęła nerwowo ślinę,drapiąc ostrymi paznokietkami małe dłonie.
-Dzień dobry-wymamrotała szeptem,spuszczając głowę w dół z obawą,iż dziwny nieznajomy być może ma złe intencje,okrutne zamiary. Oficer nazywał się Jonson,Jeremy Jonson.Mężczyzna skinął do dziewczynki, kucając przed jej drobnym ciałem.
-Jest ktoś dorosły w domu?-spytał, patrząc na zupełnie nieświadome dziecko. Jeremy nie znalazł się w domu małej Cassandry z niewiadomych przyczyn,miał misję do wypełnienia.Dziewczynka kiwając głową,wskazała na niebieską,niewielką kuchnię. Dziecko z zaciekawieniem wpatrywało się w umundurowanego człowieka,drepcząc za nim niespokojnie. Cassandra była dzieckiem,które miało wszystko, dosłownie wszystko czego zapragnęła. Jej ojciec wyjechał,wyruszył na wojnę do Afganistanu.Dziewczynka każdej nocy,o tej samej porze,stając przed oknem przykładała rączkę do szyby. Z jej niebieskich oczu płynęły łzy,które spływały po jej policzkach,a powodem jej szlochu była modlitwa do Boga.Modlitwa mająca na celu przyśpieszyć obrót biegu wydarzeń, mająca w szybszym tempie przywrócić jej kochanego ojca.Pragnęła mieć dwoje rodziców, dwoje wspaniałych kochanków,wychowujących swoją córkę w spokoju oraz miłości.
Umysł Cassandry ponownie został przyćmiony przez obraz szybkiego rozwoju wydarzeń,które w pierwszym stopniu przyczyniły się do jej wrażliwości oraz delikatnej osobowości.Pozwoliła swoim łzom swobodnie spływać po jej policzkach. Łzy były jej krzykiem, jej błaganiem o pomoc,której tak panicznie potrzebowała.Łapiąc w swoje dłonie koszulkę Maxa,zaczęła ją niespokojnie gnieść. Zacisnąwszy mocno powieki, zaczerpnęła gwałtownego oddechu, próbując w jakikolwiek sposób opanować stres oraz płacz, związany z reminiscencjami oraz retrospekcjami jej życia,które w choćby minimalnym stopniu nie przypominało bytu, jaki pragnęłaby wieść.
Oficer powolnym krokiem podszedł do Natashy Clark,zmywającej naczynia. Była nieświadoma tego, co za chwilę usłyszy, nie wiedziała jakie tragiczne wieści przynosi ze sobą Jeremy. Odchrząknął,aby zwrócić na siebie choćby małą uwagę. Pani Clark ujrzawszy umundurowanego mężczyznę zamarła,naczynie trzymane przez nią wypadło, rozbijając się na miliony małych kawałków.Po jej głowie krążyły pytania,na które w żaden sposób nie potrafiła znaleźć odpowiedzi.
-Dzień dobry co pana tutaj sprowadza?- zapytała kobieta próbując być miłą, choć w głębi duszy była kłębkiem nerwów. Oficer westchnął, zdejmując z głowy czapkę i przykładając ją do piersi.
-Tak mi przykro... - powiedział cichym, aczkolwiek poważnym głosem, patrząc na obie nieświadome kobiety ze współczuciem. Mała Cassandra spojrzała na swoją rodzicielkę z wyraźnym zamieszaniem,wymalowanym na jej zdezorientowanej twarzy.Natasha marszcząc brwi, coraz to w większym stopniu zaczęła mieć przeczucie nadchodzącego nieszczęścia.
-Słucham?- zapytała cicho odkładając ścierkę na kuchenny blat. Nadchodzi czas prawdy, być może to złamie kobiece serca wypełnione miłością, jednakże to jego obowiązek.Obowiązek powiadomienia rodziny o śmierci najbliższej osoby.
-Bob Clark zginął na wojnie w Afganistanie od rany postrzałowej w piersi, tak mi przykro...- mruknął cicho pan Jonson, nie owijając w bawełnę. Natasha Clark uświadomiwszy sobie co właśnie usłyszała, wpadła w histeryczny płacz.
-Nie! Nie! To nie może być prawdą! On żyje, mój mąż wróci słyszy pan!? -krzyczała panicznie,próbując łapać szybkie wdechy.Nie wyobrażała sobie życia bez kochanka, on był jej podporą, on oraz jej córka. Cassandra wpatrywała się w oficera rozszerzonymi,niebieskimi oczami. Jej młody umysł analizował słowa wypowiedziane przez Jeremy'ego Jonsona.
-Tatuś nie żyje? -zapytała cicho,ściskając swoje małe piąstki.Momentalnie oczy dziewczynki zaszły słonymi łzami. Ojciec,na którego tak długo czekała zakończył swój żywot, podczas gdy każdego dnia wypowiadała modlitwy oraz błagania do Boga.Pragnęła,aby jej ukochany tata wrócił, aby ponownie się z nią bawił, aby obdarzył ją tak wielką miłością, jednakże zamiast tego otrzymała jego śmierć.Czym sobie na to zasłużyła, dlaczego już od tak wczesnego dzieciństwa musiała przeżywać pierwszą traumę? Nie minęło parę chwil jak Cassandra wybuchła niepohamowanym płaczem, krzycząc w niebogłosy.
Wspomnienia,wczesne wydarzenia wciąż nękały umysł nastolatki, przyczyniając się tym samym do wzrostu jej załamania nerwowego.Usiłowała zaczerpnąć jak najwięcej powietrza.
-Max błagam, proszę zabij mnie, nie pozwól mi żyć, skróć moje cierpienia-wyszeptała załamana,szlochając w jego już mokrą od łez koszulkę.
-Shh,jestem tu. Jestem tu z tobą, poradzimy sobie, pomogę ci przejść przez ten trudny okres- mruknął szeptem całując jej czoło oraz gładząc uspokajająco plecy dziewczyny. Cassandra miała dość, to wszystko ją przerosło,a najgorsze jest to,iż to dopiero początek.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witajcie! Ten rozdział pisałam naprawdę przez wiele dni, zarywałam nocki, chcąc aby był choć w minimalnym stopniu dobry.Wasze opinie zostawiajcie w komentarzach,liczę,że historia opisywana przeze mnie przypadnie wam do gustu ♥
Super czekam na nastepny :D
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy i dobrze napisany rozdział :) Wzbudziłaś we mnie wiele emocji. Mam nadzieję, że kolejny będzie na równie wysokim poziomie :)
OdpowiedzUsuń+usuń weryfikacje obrazkową w komentarzach xD
Zaczyna się ciekawie :) Nie będę ukrywać ,że każde opowiadanie które piszesz mi się podoba. Piszesz na prawdę dobrze i nadal nie mogę uwierzyć ,że zgodziłaś się pisać rozdziały na mojego bloga, który w porównaniu z tym to jest beznadziejny nie okłamujmy się taka prawda. Mówiłam Ci kilka razy ,żebyś pomyślała nad napisaniem książki. Czekam na więcej :)
OdpowiedzUsuńWspaniały blog! Cudowne,czekam na więcej! :3
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, masz naprawdę wielki talent! ;) Oby tak dalej, nie mogę się doczekac następnego!
OdpowiedzUsuńPS. ZAPRASZAM DO SIEBIE NA NOWE OPOWIADANIE W ROLI GŁÓWNEJ MIĘDZY INNYMI Z JUSTINEM. BĘDZIE SIĘ DZIAŁO!!
http://madman-beginning.blogspot.com/
Czyli nie tylko ja sądzę że masz ogromny talent;D Teraz nie możesz przestać pisać bo Cię znajdę i zmuszę do tego;P Pokochałam już ten blog <3
OdpowiedzUsuńOpowiadanie zapowiada się ciekawie.
OdpowiedzUsuńBędę tu zaglądać.
Cassandra przypadła mi do gustu. :)
Pozdrawiam i życzę weny.
_______
Serdecznie zapraszam na pierwszy rozdział.
http://jedna-twarz-dwa-zycia.blogspot.com