wtorek, 21 stycznia 2014

Chapter Two

"Najpierw rezygnujesz z drobiazgów, potem z większych rzeczy, a w końcu ze wszystkiego. Śmiejesz się coraz ciszej, aż wreszcie zupełnie przestajesz się śmiać. Twój uśmiech przygasa, aż staje się tylko imitacją radości, czymś nakładanym jak makijaż" - Harlan Coben

Codziennie duszę Cassandry prześladowała pustka, bezkresna samotnia, nie dająca należycie funkcjonować jej jakże niedoświadczonemu umysłowi. Cały dzisiejszy dzień spędziła na tylko i wyłącznie wylewaniu łez. Brak snu dawał jej się we znaki, nieskończenie wiele nocy tkwiła sama, roniąc coraz to więcej słonej cieczy, spływającej po rozgrzanej skórze jej policzków.Po głowie nastolatki krążyły wątpliwości, różnorodne zagadnienia, pytania, którym w żaden sposób nie potrafiła sprostać. Łapiąc za swą czaszkę zacisnęła powieki, próbując wyzbyć się z umysłu ogółu zdarzeń, mających charakter zarówno dramatyczny jak i traumatyczny, który powodował zwiększenie presji oraz uczucia dyskomfortu na Cassandrze. Dziewczyna każdą sekundę, minutę czy też godzinę spędziła na rozmyślaniu zarówno pozytywnych jak i negatywnych aspektów jej egzystencji. Max cicho stąpając po posadzce umieścił swoją dłoń na ramieniu nastolatki, jednakże Cassandra w tym momencie zachowywała się niczym rozjuszona kotka, strącając rękę blondyna. Dotyk dowolnej jednostki ludzkiej wzbudzał w niej odrazę, dysponowała antypatią do ludzi innego kalibru. Ciche westchnienie uciekło z krwisto-czerwonych warg nastolatki. Odwróciwszy się w stronę zielonookiego, nie dowierzała własnym oczom. W obecnej chwili nie dostrzegała przed sobą postury blondyna o szmaragdowych oczach, natomiast dobrze zbudowaną sylwetkę szatyna o brązowych tęczówkach, wyglądających niczym morze czekolady. Rozszerzając patrzałki, rozwarła usta w osłupieniu, z pomiędzy jej warg uciekł cichy pisk wywołany oszołomieniem na widok Jacka.
-Nie,to nie może być prawdą. Jack przebywa obecnie w Las Vegas!- podświadomość dziewczyny krzyczała, wywołując w nastolatki okropną migrenę oraz zawroty głowy. Cassie przełknęła nerwowo ślinę, która nie mogła przepłynąć swobodnie przez jej ściśnięte gardło.

Oczy Cassandry zaszkliły się, zanim nie wybuchła histerycznym płaczem. Widok ponownie zdradzającego jej Jacka stawał się coraz to bardziej przytłaczający.
-Jack! Mam tego dość rozumiesz!? Otrzymywałeś miliony szans, jednakże nigdy nie wykorzystałeś ich przyzwoicie,co rusz je marnowałeś!- krzyknęła, próbując w jakikolwiek sposób zaprzestać ronienia łez. W umyśle Cassie ponownie ukazał się obraz szatyna, wykonującego kolejne pchnięcia w kobiecy narząd złotowłosej piękności.
-Alkohol płynął przez moje żyły, mieszając się z krwią, nie kontrolowałem tego!- westchnął zrezygnowany, ciągnąc z frustracją za końcówki swoich kasztanowych włosów. Pomijając wszystkie przykrości, incydenty byli parą idealną, kochali się nad życie, aczkolwiek Jack wciąż popełniał młodzieńcze błędy, którymi ranił wrażliwe,delikatne serce Cassandry.

Dziewczyna przypominając sobie wszystkie traumatyczne wydarzenia, przez które przeżywała istne piekło,  nie wytrzymała dłużej ostrego napięcia. Podbiegła do chłopaka, przymierzając się wymierzenia siarczystego policzka. Dłoń Cassandry zderzyła się ze skórą szatyna, jednak w tym momencie doznała olśnienia. Usłyszała cichy krzyk, a zaraz potem dostrzegła grymas bólu na twarzy przyjaciela. Zakryła usta dłonią wyraźnie zszokowana dokonanymi czynnościami. Nie była w stanie zrozumieć swojego zachowania, po raz kolejny doznała bardzo realistycznych halucynacji, które to w coraz większym stopniu przysparzają problemów nastolatce.
Usta szatyna krążyły po ciele blondynki, doprowadzając ją do istnego szaleństwa.Cassandra mogłaby rzec, iż była gotowa na pierwszy, tak długo oczekiwany stosunek. Wierzyła, że to właśnie on będzie najodpowiedniejszym partnerem. Pokładała w nim wszelkie nadzieję. Była przekonana, iż ten pierwszy raz będzie magiczny, delikatny oraz zmysłowy. Nie popełniła pomyłki,trwając w swoich przeświadczeniach.
Kąciki ust Cassie wygięły się w delikatnym, promiennym uśmieszku, przypominając sobie główny, najistotniejszy, waniliowy seks. Wracając myślami do tego wydarzenia, niemal czuła przesuwające się po jej drobnym ciele dłonie szatyna, jego głodne, pełne pożądania oczy,wypalające dziurę w jej sylwetce.
Z pomiędzy malinowych warg nastolatki wydostał się cichy, seksowny jęk, motywując tym samym Jacka do dalszych poczynań. Dłonie chłopaka badały każdy, choćby minimalny skrawek skóry niebieskookiej, koloru écru. Ręce szatyna sunęły się wzdłuż jej piersi, pieszcząc sutki między palcami.
Żywiła do niego wstręt, pogardę, jednakże wyraźnie nie potrafiła zaprzeczyć temu, iż to była najwspanialsza przygoda, jakąkolwiek przeżyła. Zacisnąwszy powieki, zagryzła dolną wargę oraz pozwoliła swojemu umysłowi na przeprowadzanie dalszych retrospekcji.

-Oh Jack!- jęknęła prowokacyjnie, wyginając plecy w minimalny łuk, podczas gdy szatyn masował wewnętrzną stronę jej ud, będąc coraz to bliżej strefy intymnej.
-Shh,maleńka-szepnął swoim głębokim, ochrypłym głosem, powodując przyjemne dreszcze, rozbijające się tuż przy kobiecości młodej Cassandry.

To niewiarygodna rzecz, jak człowiek szybko potrafi zmienić swój tok myślenia na przyjaźniejszy naszemu rozumowi. W jak szybkim tempie jednostka ludzka zdolna jest do wymazania z pamięci dowolnego zagadnienia,sprawy, zastępując ją inną kwestią, błahostką.
Jej jedyne, warte zapamiętania wspomnienia zostały rozwiane przez głos Maxa, który bezustannie się w nią wpatrywał swoimi szmaragdowymi oczyma.Wiązanki przekleństw oraz bluźniercze słowa skierowane w jej kierunku, nie docierały do umysłu nastolatki, który skupiał się tylko i wyłącznie na kompromitującej wilgoci pomiędzy jej udami, spowodowanej przez ciągłe rozmyślania o pierwszorzędnym współżyciu seksualnym. Nerwowo zacisnęła usta w cienką linię, a następnie wybiegła z pomieszczenia, chwytając po drodze s
kórzaną kurtkę.Tkwiąc na świeżym,chłodnym powietrzu, zimny podmuch wiatru przeszył jej ciało, powodując tym samym gęsią skórkę na karku Cassandry. Mrok spowijał miasto, wyludnione ulice były zupełnie ciemne, oświetlone słabym blaskiem nielicznych latarni oraz świateł padających z okien domów. Nie cierpiała swoich dwubiegunowych zaburzeń, albowiem to właśnie one przyczyniały się do pogarszania stanu psychicznego dziewczyny oraz jego dolegliwości.W każdym momencie potrafiła zmodyfikować swój charakter, osobowość, przysposobienie do danej rzeczy lub żywej istoty. Pośpiesznym krokiem podążała w kierunku opuszczonego szpitala, gdzie posiadałaby warunki do spokojnego ubolewania nad swoim nędznym życiem, które w choćby minimalnym stopniu nie przypominało bytu jaki pragnęłaby wieść. Lecznica mieściła się na obrzeżach miasta, z dala od cywilizacji, ludności. Łzy własnym szlakiem spływały po jej zaczerwienionych od zimna policzkach. Oczy Cassandry nie tryskały iskierkami szczęścia oraz radości, stały się poszarzałe oraz pochmurne. Nie sprawiała wrażenia tej pogodnej, wesołej nastolatki, którą była za dawnych lat. Uchodziła za wraka człowieka, człowieka pogrążonego w rozpaczy, depresji oraz smutku. Każda istota ludzka, każda osoba , z którą przeprowadzała konwersację mogła dostrzec w jej oczach ponurą akceptację danej obecności.
-Kochanie to nie było tym, na co wyglądało- wyjaśnił szatyn , zagryzając swoje spierzchnięte wargi. Ujął jej drobną dłoń- naprawdę maleńką- we własną rękę. Cofnęła się, jakby jego palce były otoczone płomieniami. Tak wyglądał ból, nieszczęście oraz rozpacz. Cassandra pokręciła przecząco głową, wydobywając z siebie stłumiony szloch, który wyrwał się z niej wbrew woli.
-To ona mnie pocałowała, to Anna przyssała się do moich warg- szepnął Jack, ujmując twarz Cassie w dłonie oraz gładząc kciukiem jej policzek. Cassandra wpatrując się w czekoladowe tęczówki chłopaka, wpadła w jego ramiona rozpaczliwie szlochając. Notorycznie ufała mu.

Nie potrafiła znieść myśli jak naiwna była, aby nieustannie wierzyć w jego słowa, ociekające kpiną, fałszywością, ukrywające się pod fasadą dobroci.Obecnie miała ochotę na trzaśnięcie własnego policzka za swoją łatwowierność. Zaklęła pod nosem, kopiąc kamień leżący nieopodal.
[...]
Nie dowierzała własnym oczom, gdy w ciemnym kącie pokoju dostrzegła czarną postać z uśmiechem pedofila- sadysty. Kilkakrotnie przetarła swoje mokre od łez powieki, rozmazując tym samym makijaż. Tajemniczy twór skinął swoją bladą, kościstą ręką w geście powitania. Ciało Cassadry zesztywniało, uniemożliwiając jej wykonanie jakiegokolwiek ruchu. Wlepiając wzrok w zakapturzoną postać, bacznie obserwowała jak dziwny upiór zbliża się w jej kierunku. Blada twarz stanęła naprzeciwko nastolatki, wpatrując się swoimi zaczerwionymi białkami w pełne przerażenia oczy Cassandry. Wpadła w trans, nie mogąc się wyrwać. Czarna postać złapała jej rękę, podwijając rękaw skórzanej kurtki do góry, a następnie nożem zaczęła ryć w skórze Cassie poszczególne litery. Szkarłat jej krwi tworzył piękną mozaikę na ciele, czerwona ciecz spływała ciurkiem na betonową posadzkę. Wraz z ostatnią literą usta dziewczyny wykrzywiły się w grymasie, zaś z pomiędzy warg nastolatki uciekł pisk bólu.
-Pomocy...-wyszeptała, osuwając się na ziemię. W swojej ręce trzymała narzędzie ubabrane krwią, nie była świadoma swojego samookaleczenia.
-Skąd wzięłam nóż?-zapytała cicho, słabym głosem. Po chwili jej umysł doznał olśnienia, przypominając sobie scyzoryk leżący na starej, zniszczonej szafce. Żaden dziwny twór nie złożył jej niespodziewanej wizyty, był jedynie wytworem chorej wyobraźni nastolatki. Spoglądając na swoją rękę , dostrzegła wyryty w skórze napis, Jestem wariatką. Nagle usłyszała ciche kroki,które nasilały się. Przerażona dziewczyna w szybkim tempie obsunęła rękaw kurtki, próbując podnieść swoje ciało z zimnej posadzki. Na marne. Straciła zbyt wiele krwi, organizm dziewczyny stał się osłabiony, jednakże Cassandra była kobietą upartą. Łapiąc się metalowej poręczy, tkwiła w pionowej pozycji na trzęsących się nogach. Świat w głowie Cassie wirował , a obraz, który dostrzegała ulegał rozmyciu. Nie pierwszy raz dopuściła się samookaleczenia, jednakże nigdy, przenigdy nie utraciła tak dużej dawki krwi. Potrzebowała natychmiastowej opieki medycznej, w przeciwnym razie groziło jej wykrwawienie. W powietrzu unosił się dziwny zapach wilgoci oraz pleśni z metaliczną, niepokojącą nutą aromatu jakiego nie znała. Jej wzrok odruchowo opadł na schody, które wiły się coraz ciaśniejszą spiralą. Dostrzegła tam coś ambarasującego, coś co mogłoby sprowadzić na nią kłopoty, jednakże myliła się, trwając w swoich przekonaniach. Dobrze zbudowana sylwetka wyszła z cienia, ukazując się w całej okazałości. Cassandra rozszerzyła oczy, a na jej twarzy wymalował się istny szok oraz przerażenie. Osłabione nogi dziewczyny nie zdołały utrzymać cieżaru, jaki na nich spoczywał, w wyniku czego Cassandra upadła z wycięczenia.Oddech dziewczyny stał się krótki oraz płytki.
-Nie,nie,nie!- krzyknęła podświadomość dziewczyny. Usta Cassandry rozchyliły się, próbując wydobyć z siebie odgłos, dźwięk, cokolwiek. Po lśniących stopniach starych, wypróchniałych schodów stąpał Christian. Młodzieniec, który został poznany przez Cassandrę w ubiegłym czasie. Brązowe oczy nastolatka tępo spoglądały na osłabioną dziewczynę.
Przypadkowe spotkanie na szkolnym korytarzu przyczyniło się do wzrostu ciekawości Chrisa na temat samotnej dziewczyny.Od pierwszego spojrzenia w jej błękitne oczy, wypełnione bólem oraz pustką wiedział, że jest inna. Jako jedyna jadała posiłki w schowku na szczotki, na jej malinowych ustach nigdy nie dostrzegał uśmiechu, jako jedyna samotnie pałętała się po szkole. Do głowy młodego Granda nasunęło się pytanie- Dlaczego?
Przełknął nerwowo ślinę , idąc w kierunku marnie wyglądającej blondynki. Ciało niebieskookiej zostało sparaliżowane strachem, który przejął kontrolę nad jej drobną sylwetką. On jest drapieżnikiem,ty jego ofiarą,wyszeptały ponurym głosem szepty, będące w jej umyśle.
-Czy wszystko w porządku?- szatyn zdobył się na odwagę, aby pierwszy nawiązać z nią konwersację. Dziewczyna nie dopuszczała do siebie jakichkolwiek myśli, dźwięków oraz odgłosów dochodzących ze świata zewnętrznego. Była więźniem własnego umysłu, własnej duszy oraz rozumu.
-Halo? Mała słyszysz mnie?-zapytał zaniepokojony jej dziwnym stanem, w jakim obecnie się znajdowała. Kucnął przez jej lichą posturą, niepewnie przykładając dwa palce do pulsu. Rozszerzył oczy w osłupieniu, kiedy nie wyczuł tętna.
-Jasna cholera!-wrzasnął, podrywając się do góry. W pośpiechu wyciągnął telefon, wybierając numer na pogotowie. Cassandra wlepiła swój wzrok w czarną, obskurną ścianę naprzeciwko sprawiającą wrażenie śliskiej, wykonanej z dziwnego tworzywa. Kurtka Cassandry zaczęła przemakać przez zbyt dużą ilość krwi, w wyniku czego szatyn dostrzegł czerwone plamy. Zmarszczył brwi, a następnie zszokowanym wzrokiem zilustrował jej drobną sylwetkę.
-Co się stało?!-ryknął, nie mogąc już dłużej zachować spokoju oraz opanowania. Nie czekając na odpowiedz nastolatki, podwinął rękaw jej skafandra. Doznał istnego szoku, w momencie kiedy ujrzał zmasakrowaną rękę Cassandry.W głowie Cassie panował chaos; jej myśli, wspomnienia pałętały się w umyśle nastolatki.

Szybkim krokiem zmierzała w kierunku przystanku autobusowego, gdy nagle potknęła się o leżący na ziemi przedmiot. Wzrok Cassandry opadł na betonowy chodnik, gdzie leżał mały, pluszowy miś z postrzępionym uszkiem. Ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy Cassie podniosła go, marszcząc brwi.
-Kto mógł zgubić tę zabawkę?-do głowy nasunęło się jej pytanie, kiedy rozglądając się dookoła nie dostrzegła niczego, oprócz strug deszczu spadających z nieba. Wzruszając ramionami, zaczęła przebierać nogami, chcąc jak w najszybszym tempie dotrzeć do zamierzonego celu.

Cassandra ponownie zalała się łzami,przypominając sobie wydarzenie, które miało jeszcze miejsce w Las Vegas. W tamtym momencie dopiero dostrzegła jak świat potrafił być okrutny. Przebywając w swoim rodzinnym mieście dziewczynę dotykały przyjemne wydarzenia, doznania, nie znała takich uczuć jak ból,cierpienie, oczywiście pomijając drugą rocznicę.

Mała dziewczynka siedząc samotnie na opustoszałym placu zabaw, ściskała kurczowo w ręce czerwony szaliczek, drżąc z zimna.
-Co robiła w taką ulewę na dworze w zaledwie króciutkiej, niebieskiej sukieneczce?- podświadomość młodej Clark po raz kolejny zaczęła nękać jej umysł pytaniami. Dziewczyna zagryzając usta, szybkim krokiem podeszła do młodej panienki, chwytając delikatnie jej ramię. Dziecko spojrzało na nią załzawionymi oczami.
-Co się stało?-zapytała z troską, kucając przed maleńkim ciałem dziewczynki, jednakże ta milczała, najwyraźniej bojąc się rozmawiać z obcymi.
-Zgubiłam misia-wyszeptała po chwili ze smutkiem, widocznym w jej tonie głosu. -Mamusia będzie zła, nie posiadam innej zabawki- wyłkała załamana.

Cassandra przypominając sobie malutką dziewczynkę z placu, jej duże, szmaragdowe oczy zaniosła się jeszcze większym płaczem. Christian stał jak wryty patrząc na nią, nie wiedząc jak zachować się w tak zdumiewającej sytuacji.

Dziewczyna uśmiechając się lekko, wyciągnęła zza pleców znalezioną zabawkę. Na myśl, iż wykona dobry uczynek jej serce tryskało iskierkami szczęścia, radości oraz dobroci.
-To ten?-zapytała z uniesionymi kącikami ust. Dziecko przez chwilę spoglądało zdumione na pluszaka, a następnie uśmiechając się, podskoczyło do góry.
-Tak! Ten!Dziękuję bardzo!-wykrzyczała uradowana, owijając pluszaka szalikiem, tuląc go do swojej piersi. Cassie patrzyła z uśmiechem, jak mała panienka odchodzi w podskokach. Kierowała się w stronę najbliższej klatki, gdzie najwyraźniej pomieszkiwała. Wkraczając na ulicę, zabawka wypadła z jej maleńkich rączek. Schyliła się, aby podnieść misia, jednakże w tym momencie auto nadjechało niespodziewanie. Cassandra ruszając przed siebie, próbowała w jakikolwiek sposób zapobiec tragicznemu nieszczęściu. Niestety...już było za późno.

-Nie!-ryknęła głośno, krzyk dziewczyny pomieszany był z histerycznym płaczem -Błagam pomóż jej!-dodała, panicznie próbując zaczerpnąć powietrza oraz dusząc się własnymi łzami. Christian nie wiedział co sądzić, jednakże pragnął jej pomóc.Nienawidził patrzeć jak ludzie doznają różnych cierpień, udręk.Powziął decyzję o prowadzenie rozmowy z dziewczyną w sposób psychologiczny, w sposób w jaki można przemówić do zdrowego rozsądku dziewczyny.
-Shh oddychaj głęboko, karetka już jedzie. Uspokój się dobrze?-powiedział łagodnym głosem, delikatnie głaszcząc jej ramię. Cassandra zaczęła powoli dochodzić do siebie, jej dusza oraz umysł weszły w stan całkowitego wyciszenia.
-Dobrze,a teraz powiedz mi komu mam pomóc?-szepnął spokojnym tonem, nerwowo zagryzając usta. Być może nie słusznie ją oskarżał, ale podejrzewał, iż dziewczyna borykała się z zaburzeniami psychicznymi, rozszczepieniem jaźni oraz brakiem poprawnego funcjonowania umysłu.

Podążała malutkimi kroczkami, lustrując każdy kąt swojego domu. Już od wczesnego dzieciństwa była inna. Rozglądając się po ciemnym mieszkaniu, dostrzegła swoimi błękitnymi oczyma cień,pokrywający tajemniczą postać, która wyciągnęła ku niej swoją chłodną, bladą dłoń.
-Chodź za mną dziecinko-szepnął do pięciolatki przyjazny głos, który momentalnie wywołał uśmiech na jej słodkiej, dziecięcej twarzy. Dziwna postać ciągnęła za sobą malutką Cassandrę, niczym ćmę do światła. Cassie była dzieckiem, które zawsze emanowało ciepłem, szczęściem oraz miłością do wszystkich ludzi oraz rzeczy, tych dobrych i złych.

Jej rozmyślania szybko rozstały przerwane przez odgłos karetki. Panicznie jak wyrwana z transu rozejrzała się dookoła. Złapała rękę Christiana, rozpaczliwie ją ściskając.
-Nie! Proszę ja nie mogę jechać do szpitala!-wyłkała załamana, świadoma swoich dolegliwości. Wiedziała, że jeżeli trafi do kliniki lekarze w błyskawicznym tempie zdiagnozują jej chorobę oraz umieszczą w zakładzie psychiatrycznym.
Jack pochwycił butelkę swojego ulubionego alkoholu, po czym zaczął pić słodki nektar, który swobodnie przepływał przez jego gardło. Uśmiechnął się zirytowany, w momencie kiedy ujrzał Annę Cooper, polującą na szatyna, jednakże ten nie okazywał swojego zainteresowania jej osobą. Cassandra gawędząc z przyjaciółką, wzrokiem zaczęła błądzić po mieszkaniu, próbując odnaleźć w nim swojego ukochanego. Cassie była piękną kobietą, o wspaniałym charakterze, owszem posiadała różne dolegliwości, które częściowo maskowała pod sztycznym uśmiechem, jednakże prawie każda chwila spędzona w Lac vegas była niezwykłym momentem. Niebieskie, błękitne oczy, długie kręcone,blond włosy, olśniewający uśmiech, idealna figura, której mogła pozazdrościć każda dziewczyna. Jack poczuł usta swojej dziewczyny na szyi, mrucząc cicho. Odchylił głowę, dając jej lepszy dostęp. Usłyszawszy cichy pomruk ze strony dziewczyny, zmarszczył brwi, niestety coś mu się nie zgadzało. Odsunął się szybko od niej, wstajac jednym, porywczym ruchem z barowego krzesła. Na twarzy Anny dostrzegł łobuzierski uśmiech.
Umysł Cassandry ponownie został przyćmiony przez wir wydarzeń. Z jej bladoróżowych ust uciekł pisk, kiedy palący ból przeszył jej czaszkę.
-Nie pozwól mi się zranić proszę!-krzyknęła zrozpaczona, miotając się na wszystkie strony podczas, gdy Chris próbował utrzymać dziewczynę w jednym miejscu. Jeśli szatyn miałby być szczery, rzekł by, iż jest przerażony stanem Cassie.

-Cassie,wiesz że nigdy bym nie dopuścił się zdrady...-wymruczał na jej uszko, jak spragniony bliskości kocur. Cassandra zalewając się łzami, otarła swoje powieki.
-Spieprzaj,Jack-warknęła wściekle. Szatyn zabierając alkohol z jej dłoni, cmoknął ją w szyję, a następnie odwróciwszy Cassandrę przodem, wpił się w jej usta. Językiem przejechał po jej dolnej wardze, prosząc tym samym o rozchylenie ust. Była na niego zła, można, by powiedzieć wściekła, aczkolwiek pragnęła bliskości, jego bliskości.

Ciało Cassie zesztywniało, jej oczy rozszerzyły się, natomiast usta rozchyliły. Została sparaliżowana, nie zdolna do wykonania obojętnie jakiego ruchu. Ponownie poczuła rozrywający mnie na strzępy ból.
-Oh zgrozo-zaśmiała sie szyderczo podświadomość Cassandry, nie żałując ani trochę biednej dziewczyny. Christian mimo, że nie znał Cassandry nie wyobrażał sobie pozostawienia na wpół przytomnej dziewczyny na pastwę losu. Po usilnych, wielokrotnych błaganiach Cassie, Christian złapał jej drobne ciało, unosząc do góry, a następnie skierował się w kierunku starych, rozpadających się drzwi.
-Co ty robisz?-wyszeptała ledwo, zwijając się z bólu. Christian milczał, jakby zastanawiając się nad doborem słów.
-Zaufaj mi-powiedział poważnym tonem, wychodząc z opustoszałego, prawie walącego się budynku. Cassie zacisnęła powieki , rozmyślając nad tym co zrobić. Jak ma zaufać ludziom, kiedy prawie każdy człowiek jest wypełniony jadem oraz nienawiścią?
[...]
Leżąc na miękkim łóżku, wtuliła twarz w ciepłą pościel z motywem kwiatów. Czuła jak jej ciało jest przesiąknięte wonią perfum szatyna, którego imienia nie znała w dalszym ciągu.
-Dlaczego on jako jedyny zlitował się nade mną?-dziewczyna postawiła sobie pytanie, wlepiając wzrok w czerwony sufit, na którym wisiał piękny żyrandol z kryształkami. Zaufała mu, co wyszło jej na dobre. Nie trafiła do szpitala, jedynie ratownicy oczyścili jej rany oraz zatamowali krwotok. Z jej twarzy momentalnie zszedł uśmiech, w momencie gdy przypomniała sobie o swoich bliskich, znajdujących się obecnie w Las Vegas. Myśli Cassandry skupiły się jedynie na jej przyjaciołach, ukochanej rodzicielce oraz niestety...Jacku. Próbowała zasnąć, odłączyć swój mózg od nękających ją wspomnień. Przerzucając się z jednego na drugi bok, zaciskała i otwierała gwałtownie powieki. Tkwiła całkowicie sama na wielkim łóżku. Nie ważne ile by miała lat. Czy byłaby nastolatkiem, dla którego bramy dopiero się otwierają, staruszkiem, u kresu swojego istnienia, czy może tylko dzieckiem, wydającym nasty oddech na tym świecie. Wiek nie ma znaczenia, kiedy mówi się o uczuciu, które jest bardziej pierwotne, aniżeli powstaje wraz ze wzrostem lat. Uczucie to zakorzenia się w umyśle na długo przed tym, jak nasze ciało przybierze jakiś kształt. Tym uczuciem jest strach. Cassandra wtulona w miękką pościel, leżała przy zgaszonym świetle, jednak jej wzrok już dawno przyzwyczaił się do ciemności. Nie potrafiła zasnąć. Zegar wybijał trzecią w nocy, a ona nadal tkwiła bez celu, wplątana w kołdrę. Nie robiła nic, czekała z niecierpliwością na nadchodzący sen, który z dziwnych przyczyn nie nadchodził. O jej uszy obijał się dźwięk miauczenia kota. Przeklęła go w myślach, zakrywając głowę poduszką, starała się nie zwracać uwagi na hałas. Kot ucichł, mimo to samopoczucie Cassandry nie poprawiło się. Cisza jest przytłaczająca, taka ciężka, wręcz nienaturalna. Strach. Zaczyna powoli otulać ją, doprowadzając tym do szaleństwa. Słyszy ciche szelesty, tak wyraźne w odmętach ciszy. Nagle poczuła oddech, ciche westchnienie, jednak to wystarczyło, by serce nastolatki rozpoczęło swój dziki galop, by krew zaczęłą buzować w żyłach. Bała się odwrócić za siebie, obawiając się zobaczenia zjawy z jej najgorszych koszmarów. Już czuła delikatną jak powiew wiatru dłoń głaszczącą ją po blond włosach. Czuła ciarki na całym ciele. Zamknęła oczy, myśląc o najgorszym, a mianowicie o śmierci. Przejechała swoimi paznokciami po wyrytym w jej skórze napisie, w wyniku czego rana ponownie zaczęła krwawić.Odwróciła się oczami wyobraźni, widząc uśmiechniętą twarz upiora, jednakże w pokoju nic nie było. To jej strach, doprowadzający ją do szaleństwa, kłamiący prosto w jej błękitne, pełne przerażenia oczy. Przetarła powieki, niczym małe dziecko budzące się ze słodkiego snu. Pustka. Odwróciła się z ulgą, układając do snu. Ponownie od jej uszu odbił się cichy szelest, jednak już się nie martwiła. Strach jest mylący.
-Czy niepotrzebnie się bałam całe życie?-szepnęła sama do siebie wtulając twarz w poduszki. Nagle drzwi do jej pokoju otworzyły się, ukazując dobrze zbudowaną sylwetkę Maxa.
-Cześć młoda-mruknął z lekkim uśmiechem, podchodząc do jej łóżka oraz siadając na brzegu. Przyłożył dłoń do policzka nastolatki, głaszcząc go jednym kciukiem. W jego oczach była widoczna troska, zmartwienie.-Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałem-dodał spokojnym głosem, po czym westchnął. Nie chciał jej ubliżać, ani tym bardziej przeklinać, zbyt mocno poszargały nim emocje. Cassandra ziewiając pokiwała głową, przytulając się do blondyna.
-Śpij ze mną, proszę-wyszeptała błagalnie, patrząc prosząco w jego szmaragdowe oczy. Zielonooki uśmiechając się, pokiwał energicznie głową, wchodząc pod ciepłą pościel. Pocałował Cassie w czoło na dobranoc, po czym oboje zasnęli. Przez całą noc blondyn czuł jak młoda Clark wierciła sie na łóżku, w kółko wołając rozpaczliwie pomocy. Nie znał przyczyn jej koszmarów, jej złego samopoczucia się, ani samookaleczenia, ale wiedział jedno musiał jej pomóc przejść przez ten trudny okres. Był drugą osobą w nowym mieście, która podjęła się zadania, jakim jest pomoc niezrównoważonej dziewczynie.
Ile zdołasz jeszcze znieść Cassandro?
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
No witajcie kochani .Przepraszam,że tak długo nie dodawałam nic,ale zazwyczaj będę dodawać rozdziały co tydzień.Czytajcie i wyrażajcie swoje opinie w komentarzach,jeśli to czytasz postaw chociażby kropkę,abym wiedziała,że jest to warto pisać. Ode mnie tyle dziękuję♥

niedziela, 12 stycznia 2014

Chapter One

,,Mogłaby zamknąć oczy, udawać, że wszystko jest w porządku. Wiedziała jednak, że nie da się żyć z zamkniętymi oczami." - Cassandra Clare

Cassandra Clark wybudziła się z niespokojnego snu z wrażeniem, iż być może nie zmarnuje sobie życia. Oraz że po twarzy głaszcze ją puszysty ogon Rica. I tak też było, przynajmniej, jeśli chodzi o kota, ale mogło być to w istocie snem,gdyż noc trwała zaledwie kilka... sekund. Śnij, jeszcze śnij marzycielko, swoje sfatygowane historie, podszeptywały ciche głosy, będące w jej głowie. Cassie nieznacznie poruszyła się na swoim miękkim łóżku, nakrywając się ciepłą pościelą. Wsłuchiwała się w cichutkie pochrapywanie swojego nowego przyjaciela - Maxa, śpiącego obok. Cassandra ostrożnie, nie budząc kumpla podniosła się z łóżka. A jako dość niska i szczupła kobieta uczyniła to z właściwą sobie gracją. Założywszy ciepły, welurowy szlafrok , przeszła do salonu. Sadowiąc się w miękkim, skórzanym fotelu najchętniej pooglądałaby ckliwe seriale, poruszające najbardziej skamieniałe serca. Minęło już pół roku odkąd zjawiła się w Kalifornii, a jej życie nie zmieniło się choćby w minimalnym stopniu. Wciąż nie zrealizowała swoich marzeń, zaczynała wątpić w to, że kiedykolwiek uda jej się to zrobić. Jak do tej pory nie spotkało ją nic dobrego,a wręcz przeciwnie krzywdy ze strony losu oraz towarzyszące cierpienia nie były jej obce. Właśnie dla marzeń rozstała się z rodziną, przyjaciółmi oraz chłopakiem, odczuwała dyskomfort, przytłoczenie. Jej serce pękało na samą myśl o zapłakanej twarzy swojej matki, strapionych minach jej przyjaciół oraz furii chłopaka, który śmiał podnieść na nią rękę oraz ubliżać jej, jednak mimo to wciąż darzyła go wielkim uczuciem,zwanym również miłością. Wstała z fotela i udała się do kuchni, by zaparzyć mocną kawę z mlekiem.
-O Bogowie, pozwólcie mi odnieść sukces,a przynajmniej sprawcie,abym wreszcie zaznała tego wspaniałego uczucia, jakim jest szczęście -pomyślała, ale nie rozwinęła tej myśli, by nie zapeszyć, nie zgubić radosnego nastroju, nie zapodziać nastawienia na konkretny cel. Wróciwszy do salonu , uchyliła okno, by przewietrzyć pokój. Wracając do wygodnej pozycji w fotelu, zilustrowała świat widniący za grubą taflą solidnego szkła, tętniący życiem. W uszach słyszała ciszę domostwa i- choć pewnie tylko tak jej się zdawało- była gotów przysiąc, że czuła też zapach perfum Jacka.
Nie oglądała się, nie potrafiła.
Czuła tylko ból, słysząc z daleka jego wołanie.

Za uchylonym w pionie oknem wiał rześki wiaterek, powodując gęsią skórkę na jej ciele. Spoglądając w jasną przestrzeń za iluminatorem w szybkim tempie popijała kawę , nie potrafiąc zagłuszyć w sobie przeczucia nieuchronnego nieszczęścia, które jej groziło. Miała nadzieję na sukces,a tymczasem przebywała w domu, nie wiedząc co dalej robić ze swoim plugawym życiem.
[...]
Jego oczy odnalazły jej, gdy niezdarnie usiłowała złapać lecące na podłogę książki. Stała jak zahipnotyzowana, wpatrując się w czekoladowe tęczówki chłopaka. Nigdy nie widziała tak przystojnego mężczyzny. Nerwowo przełknęła ślinę, a jej długie paznokcie głęboko wbijały się w skórę nadgarstków. Do jej nozdrzy dobiegł zapach intensywnych perfum chłopaka o charakterystycznym zapachu.
-Przepraszam- wyszeptała cicho, odwracając wzrok od jego czekoladowych tęczówek. -Jestem niezdarą- dodała szybko, zbierając książki. Szatyn zamierzał ofiarować jej pomocną dłoń, jednak Cassandra w zawrotnym tempie uporała się z podręcznikami i szybkim krokiem zaczęła przemierzać korytarz. Spodziewała się furii u nieznajomego, gdy ta na niego przypadkowo wpadła. A zamiast gniewu zobaczyła u niego szczerość i radość, która tryskała z brązowych oczu. Blondynka nie była przyzwyczajona do miłych ludzi, zbyt wiele złego spotkało ją przez ostatnie parę miesięcy w nowej szkole ze strony rówieśników. Ostatni raz zerknęła na przystojnego młodzieńca, zanim ten nie zniknął z jej pola widzenia. Wypuściła z objęć swoich zębów dolną wargę, którą wcześniej nieświadomie zagryzła. Z jej ust wydobyło się ciche westchnięcie,a następnie ruszyła ku pracowni matematycznej.W jej głowie panował istny chaos, niepozwalający skupić się na konkretnych rzeczach .Stawiając małe kroki stąpała po mahoniowej posadzce w kierunku sali do matematyki.Zajęcia rozpoczęły się kilka minut temu,więc nie miała szans dotrzeć tam na czas przed nauczycielem.Wciąż uporczywie szukała odpowiedniej klasy.Jej kwerenda została zakończona , gdy postawiła stopę na progu sali numer 109.Wszystkie oczy były skierowane tylko i wyłącznie na drobne ciało Cassandry.Ta spuściła swoją czerwoną od zażenowania twarz i ruszyła w kierunku wolnego miejsca.W pierwszej chwili nie dostrzegła,iż przystojny młodzieniec,spotkany dziś rano siedział w tej o to ławce.Powoli opadła na twarde siedzisko obok szatyna, starając się ignorować wszystkich wokół. Bycie w centrum uwagi to nie jej bajka.Cassie pragnęła skupić się na lekcji,jednak zapach brązowookiego rozpraszał ją.Jej nozdrza zostały pobudzone przez Prada Luna Rossa,tak doskonale znaną wodę toaletową. Nutka lawendy,gorzkiej pomarańczy,szałwii oraz mięty pobudziły jej zmysły.Wzięła głęboki wdech, zaciągając się cudownym, idealnym połączeniem różnorodnych aromatów.Kątem oka zerkała na młodego mężczyznę o kasztanowych włosach,robiącego notatki.Poczuła przyjemne ukłucie w mięśniach brzucha,jednak zignorowała je.Nastolatek siedzący tuż obok niej przyprawiał ją o dreszcze, oczywiście w jak najbardziej pozytywnym sensie. Używał perfum z jakich korzystał Jack,co tylko przyniosło za sobą nieprzyjemne wydarzenia,które miały miejsce w przeszłości.Cassandra zamrugała kilkakrotnie powiekami,chcąc wymazać z głowy wspomnienia dotyczące jej byłego. Nienawidziła powracać myślami do dnia,w którym wszystko na co oboje tak długo pracowali po prostu przepadło.Dnia, w którym wszystko się skończyło. Szybko wytarła kąciki swoich oczu, które w tak krótkim czasie zaczeły nawilżać się poprzez słone łzy. Wiedziała,że nawet jeśli dałaby upust swoim emocjom, nikt by się nie przejął płaczącą dziewczyną. Nikt choćby w najmniejszym stopniu nie zainteresowałby się, aby pocieszył ją w jakikolwiek sposób,aby dowiedzieć się jakie problemy borykają nastolatkę.Z zamyśleń wyrwało ją lekkie szturchanie. Nieśmiało popatrzyła w prawo,gdzie napotkała zatroskany wzrok szatyna.Ten podsunął na stronę jej ławki karteczkę z dopiskiem.Nie zdążyła jej przeczytać,a w uszach już zabrzmiał zachrypnięty,seksowny głos, siedzącego obok chłopaka.
-Dlaczego płakałaś?-szepnął prawie niesłyszalnie ,patrząc na nią zmartwionym wzrokiem.Cassandra w tym momencie uświadomiła sobie,że ona naprawdę płakała. Sądziła,iż to tylko jej wymysł.Nieznacznie jęknęła, cicho wzdychając. Już otwierała swoje malinowe wargi, kiedy w klasie rozbrzmiał dźwięk dzwonka.Uratował ją.Nie lubiła rozmawiać o swoim życiu,o swoich problemach. Ludzie są podli, nie można im ufać,podszeptywały jej ciche głosy,będące w młodym umyśle dziewczyny. Bezlitosny świat uczynił ją twardszą.Jej wyobraźnia,jej umysł ciągle wytwarzał nowe, niezliczone pomysły ,prowadzące do kłopotów, zostawiające za sobą pociąg niewyjaśnionych spraw.Wciąż kontynuowała naukę, naukę własnego życia oraz jego instrukcji. Czuła się jak marionetka, każdy pociągał za sznurki, kiedy tylko miał ochotę,a ona zamierzała położyć temu kres.Nieświadomie zacisnęła swoje małe piąstki,szybkim tempem przemierzając korytarz. Ciche szepty,modły oraz rozkazy zaprzątały jej rozum.Poczuła się słaba,zbyt słaba,aby żyć na tej kuli ziemskiej.Świat w głowie Cassie wirował.Pochwyciwszy się swojej czaszki mocno zacisnęła powieki,opierając się o szafki. Po chwili jednak spojrzała zdekoncentrowana na swoje trzęsące się dłonie,bicie serca automatycznie przyśpieszyło,rozpoczynając swój szybki i dziki galop. Nie miała kontroli nad swoim ciałem, już przed kilku laty ją straciła.
– Nie mów mi co mam robić, wariatko – warknął niczym wygłodniałe zwierzę. – Nigdzie nie jedziesz. – dodał.
Nie wyobrażał sobie tego. Po prostu nie potrafił.
– Nie będziesz mi mówić co mam robić, nie jesteś dla mnie nikim ważnym! -wrzasnęła, potęgując jego wściekłość.

Wspomnienia,których za wszelką cenę chciała uniknąć ponownie powróciły.Pierwsza samotna łza popłynęła po rozgrzanej,gorącej skórze jej policzka.
-Cassie zaczekaj !-krzyczał za biegnącą przed siebie dziewczyną,jakby miało to coś zmienić.Sam nie dowierzał w to, co zrobił. Starał ignorować się ból gardła,spowodowany przez ciągle prośby,krzyki oraz błagania.Cassandra przebierała ile sił w nogach,chcąc znaleźć się jak najszybciej w domu. W zacisznym miejscu,gdzie będzie mogła dokończyć pakowanie oraz dać upust swoim emocjom,grasującym w niej.
Druga kropla słonej cieczy ściekła po jej nieskazitelnej,gładkiej skórze.Oddech młodej dziewczyny stał się zarówno szybki,jak i ciężki. Na samą myśl o ubiegłej rocznicy czuła jakby przez jej klatkę piersiową przelatywały miliardy małych szpilek,trafiając dokładnie w jej tak bardzo delikatne,wrażliwe serce.
Wpadła do domu niczym huragan,niosący za sobą spustoszenie.Rozpacz, strach, ból, złość oraz cierpienie. Tak doskonale znane jej uczucia.Wbiegając szybkim tempem po schodach,trzasnęła drzwiami i osuwając się po nich wybuchła płaczem. Wcześniej powstrzymywała się od żałosnego pisku i potoku łez,jednak teraz jest sama.Sama w pustym domu.
Trzecia łza spłynęła po jej policzku.Zapomniała o miejscu,w którym obecnie się znajdowała.Zaciskając dłoń w pięść uderzyła w szafkę,powodując tym samym zdarcie skóry na jej kostkach. Każdy uczeń, każdy nauczyciel wpatrywał się w dziewczynę z wyraźnym zszokowaniem wymalowanym na twarzy.
Nikt nie wiedział o problemach,które ją nękały. Nikt. Przyjechała do słonecznej Kalifornii w poszukiwaniu nowych doznań, przyjaciół oraz doświadczeń. W spełnianiu swoich najbardziej skrytych marzeń. Tymczasem wydarzenia,wszystkie wspomnienia powróciły nie dając odpocząć młodemu umyśle Cassandry.
Wpatrywała się w swoją krwawiącą dłoń, uśmiechając się przy tym.Cierpienia,które katowały jej duszę były lekkie, jednak z czasem nasilały się. W takich momentach lubiła dręczyć swoje ciało, uwielbiała sprawiać sobie ból.Panicznie rozjerzała się dookoła,jakby wyrwana z transu. Wszystkich wzrok był skierowany na jej drobne ciało, włącznie z młodzieńcem,poznanym dziś rano.Nie potrafiła powiedzieć co wyrażały ich twarze. Zszokowanie, strach, rozbawienie? Nie potrafiła. Jej oczy momentalnie zaszły słonymi łzami.Młoda Cassandra sprawiała wrażenie kobiety silnej oraz niezależnej.Jednak jej prawdziwe oblicze ukrywała pod maską. Pod swoim sztucznym uśmiechem,który codziennie nosiła na pulchnych,malinowych wargach.Nie chciała okazywać słabości. Pragnęła pokazać,iż jest osłaniana przez niewidzialną tarczę,która ma na celu ochranianie jej. Mimo,iż ta wyjątkowa tarcza pękła wciąż starała się. Usiłowała nie okazywać swoich słabych punktów. Nie miała siły na wykonanie jakiegokolwiek ruchu.Nogi stały się jak z waty,zaś ciało odmawiało posłuszeństwa.
-Co się ze mną dzieje?-wyszeptała sama do siebie,nie wiedząc co począć.Jej wzrok spoczywał na chłopaku,który wpatrywał się w młodą dziewczynę w osłupieniu,błądząc wzrokiem po jej drobnej sylwetce.Zmusiła się do poruszenia,a następnie zaczęła biec przed siebie byle jak najdalej od tego miejsca.
-Nie wrócę tam-powiedziała cicho ,biegnąc ile sił.Jej stan psychiczny pogarszał się z dnia na dzień.Była normalna,prowadziła normalny tryb życia zanim nie postanowiła odmienić biegu historii.
Ta przeprowadzka tutaj była błędem.Żałuje tego w każdym calu.Od przyjazdu spotykały ją same nieprzyjemności, los nie oszczędzał jej.Postanowił uczynić z jej życia piekło.Słyszała za sobą krzyki,miała deja vu.Potrząsnęła kilkakrotnie głową,chcąc wyzbyć się z umysłu obrazu Jacka.Nie oglądała się za siebie, nie potrafiła,ponieważ lękała się. Obawiała się,aniżeli spojrzy za siebie ujrzy jego,człowieka,który zaprzepaścił ich związek.Wbiegła po klatce schodowej wpadając do swojego mieszkania.
-Cassie?-usłyszała męski głos,należący do Maxa.Nie chciała,aby widział ją w tak opłakanym stanie,więc czym prędzej ruszyła do pokoju.Była zażenowana faktem,że rozkleiła się przed całą szkołą.Miała ochotę zapaść się pod ziemię.Nikt nie wiedział o jej trudnym charakterze oraz życiu.Z pośpiechem przekroczyła próg własnej sypialni,zaczynając szukać piguł,które wyzwolą ją od stresu. Żwawo wyciągnęła białe pudełko,licząc,iż znajdzie chociażby jedną,jedyną tabletkę,która ukoi jej skołatane nerwy.O dziwo pojemnik był pusty.Cassandra z niedowierzaniem wpatrywała się w opakowanie,które już po chwili wypadło z jej dłoni. Gniew przejął nad nią kontrolę. Od dłuższego czasu borykała się z nadmierną agresją, która ulatniała się tylko i wyłącznie dzięki tabletkom.Nic tragicznego czy też dramatycznego nie wydarzyło się,aczkolwiek jeden zły dzień oznaczał dla niej klęskę,porażkę. Przeczuwała,że teraz rówieśnicy będą wytykać ją palcami z powodu jej wrażliwości oraz nagłych napadów złości. Przymnęła oczy,biorąc głębokie wzdechy, mimo to wciąż była rozdrażniona.Pochwyciwszy fioletowy wazon rzuciła go przed siebie,w wyniku czego przedmiot roztrzaskał się na miliony małych kawałeczków.Usłyszała kroki,które nasilały się.W drzwiach stanął Max wpatrujący się w dziewczynę.
-Cassie poważnie?-zapytał nie dowierzając w to co widzi.- Trzeci raz w tym tygodniu?-dodał wzdychając oraz zbierając te większe kawałki rozbitego flakonu.Dziewczyna nie wydała z siebie żadnego odgłosu,tylko tępo wpatrywała się niebieskimi tęczówkami w blondyna.Klatka piersiowa nastolatki unosiła się w górę zarówno szybko,jak i chaotycznie.
-Cassie?-zapytał cicho patrząc na młodą pannę Clark wlepiającą wzrok w ścianę na przeciwko.
Dziewczyna była jak w transie,pogrążona we własnych myślach,we własnych refleksjach na temat życia.
-Zniknij z mojego życia Jack!-krzyknęła,nie wiedząc co robi, co mówi lub czy też gdzie się znajduje. Blondyn o szmaragdowych oczach wpatrywał się w Clark z wyraźnym zdziwieniem oraz szokiem wymalowanym na twarzy.
-Zwariowała-pomyślał,jednak szybko temu zaprzeczył.Wystarczająco dlugo znał Cassandrę by stwierdzić,iż nie jest ona wariatką.Znał jej historię jako jedyny,wspierał ją,był dla niej jak brat,którego nigdy nie miała.Bez zbędnych słów zamknął jej drobne ciało w niedźwiedzim uścisku,tuląc dziewczynę do swojej klatki piersiowej.Głowa nastolatki weszła w kontakt z ogromnym bólem,który dosłownie rozrywał jej czaszkę na kawałeczki.Gehenna spowodowana była ciągłymi rozmyślaniami oraz rozpatrywaniem pozytywów oraz negatywów jej egzystencji. Do tej pory nie doszukała się jednej, choćby minimalnej, optymistycznej rzeczy. Pociągawszy nosem,wtuliła swoją twarz w zgięcie szyi przyjaciela,roniła coraz to więcej łez.
Cassandra Clark wiedziała,że może na nim polegać. W każdej sytuacji, o każdej porze dnia i nocy; on zawsze będzie przy niej. W jej pamięci wciąż tkwił obraz chłopaka,natkniętego dziś rano.Zaintrygował ją,zainteresował, aczkolwiek wie,iż po dzisiejszym incydencie uważa ją za wariatkę.A najgorszym w tym wszystkim jest to,iż ma rację.Nie dawała rady,cierpiała na bardzo rzadkie zaburzenia dwubiegunowe oraz chorobę,która powoduje rozszczepienie jaźni oraz jest związana z ekspresją mocy.Max czuł się bezsilny wobec jej dolegliwości oraz lęków.Próbował wszystkiego,jednakże umysł dziewczyny wciąż rozpowszechniał coraz to więcej tragicznych wspomnień,które pogarszały stan Cassie,w jakim obecnie się znajdowała.Mimo usilnych próśb oraz błagań chłopaka, Cassandra nie potrafiła ot tak zapomnieć,nie potrafiła wyzbyć się z głowy wszystkich obrazów,przypominających jej wydarzenia,których tak za wszelką cenę pragnęła uniknąć.
W domu rozległo się ciche pukanie do drzwi,które rozproszyło przyjemną,rodziną atmosferę w mieszkaniu.Wstając od stołu dziewczynka podreptała do drzwi maleńkimi kroczkami.
-Mamo mogę otworzyć?-zapytała czterolatka swoim cichym dziecięcym głosikiem.Natasha,mama małej Cassandry powolnie skinęła głową, dając zgodę córce.Cassie z wielkim uśmiechem na ustach powędrowała do drzwi,stając na palcach oraz naciskając mosiężną klamkę.Podniesione kąciki ust dziewczynki szybko opadły,gdy w drzwiach ujrzała zupełnie obcego,dobrze zbudowanego bruneta w mundurze.Dziewczynka przełknęła nerwowo ślinę,drapiąc ostrymi paznokietkami małe dłonie.
-Dzień dobry-wymamrotała szeptem,spuszczając głowę w dół z obawą,iż dziwny nieznajomy być może ma złe intencje,okrutne zamiary. Oficer nazywał się Jonson,Jeremy Jonson.Mężczyzna skinął do dziewczynki, kucając przed jej drobnym ciałem.
-Jest ktoś dorosły w domu?-spytał, patrząc na zupełnie nieświadome dziecko. Jeremy nie znalazł się w domu małej Cassandry z niewiadomych przyczyn,miał misję do wypełnienia.Dziewczynka kiwając głową,wskazała na niebieską,niewielką kuchnię. Dziecko z zaciekawieniem wpatrywało się w umundurowanego człowieka,drepcząc za nim niespokojnie. Cassandra była dzieckiem,które miało wszystko, dosłownie wszystko czego zapragnęła. Jej ojciec wyjechał,wyruszył na wojnę do Afganistanu.Dziewczynka każdej nocy,o tej samej porze,stając przed oknem przykładała rączkę do szyby. Z jej niebieskich oczu płynęły łzy,które spływały po jej policzkach,a powodem jej szlochu była modlitwa do Boga.Modlitwa mająca na celu przyśpieszyć obrót biegu wydarzeń, mająca w szybszym tempie przywrócić jej kochanego ojca.Pragnęła mieć dwoje rodziców, dwoje wspaniałych kochanków,wychowujących swoją córkę w spokoju oraz miłości.

Umysł Cassandry ponownie został przyćmiony przez obraz szybkiego rozwoju wydarzeń,które w pierwszym stopniu przyczyniły się do jej wrażliwości oraz delikatnej osobowości.Pozwoliła swoim łzom swobodnie spływać po jej policzkach. Łzy były jej krzykiem, jej błaganiem o pomoc,której tak panicznie potrzebowała.Łapiąc w swoje dłonie koszulkę Maxa,zaczęła ją niespokojnie gnieść. Zacisnąwszy mocno powieki, zaczerpnęła gwałtownego oddechu, próbując w jakikolwiek sposób opanować stres oraz płacz, związany z reminiscencjami oraz retrospekcjami jej życia,które w choćby minimalnym stopniu nie przypominało bytu, jaki pragnęłaby wieść.
Oficer powolnym krokiem podszedł do Natashy Clark,zmywającej naczynia. Była nieświadoma tego, co za chwilę usłyszy, nie wiedziała jakie tragiczne wieści przynosi ze sobą Jeremy. Odchrząknął,aby zwrócić na siebie choćby małą uwagę. Pani Clark ujrzawszy umundurowanego mężczyznę zamarła,naczynie trzymane przez nią wypadło, rozbijając się na miliony małych kawałków.Po jej głowie krążyły pytania,na które w żaden sposób nie potrafiła znaleźć odpowiedzi.
-Dzień dobry co pana tutaj sprowadza?- zapytała kobieta próbując być miłą, choć w głębi duszy była kłębkiem nerwów. Oficer westchnął, zdejmując z głowy czapkę i przykładając ją do piersi.
-Tak mi przykro... - powiedział cichym, aczkolwiek poważnym głosem, patrząc na obie nieświadome kobiety ze współczuciem. Mała Cassandra spojrzała na swoją rodzicielkę z wyraźnym zamieszaniem,wymalowanym na jej zdezorientowanej twarzy.Natasha marszcząc brwi, coraz to w większym stopniu zaczęła mieć przeczucie nadchodzącego nieszczęścia.
-Słucham?- zapytała cicho odkładając ścierkę na kuchenny blat. Nadchodzi czas prawdy, być może to złamie kobiece serca wypełnione miłością, jednakże to jego obowiązek.Obowiązek powiadomienia rodziny o śmierci najbliższej osoby.
-Bob Clark zginął na wojnie w Afganistanie od rany postrzałowej w piersi, tak mi przykro...- mruknął cicho pan Jonson, nie owijając w bawełnę. Natasha Clark uświadomiwszy sobie co właśnie usłyszała, wpadła w histeryczny płacz.
-Nie! Nie! To nie może być prawdą! On żyje, mój mąż wróci słyszy pan!? -krzyczała panicznie,próbując łapać szybkie wdechy.Nie wyobrażała sobie życia bez kochanka, on był jej podporą, on oraz jej córka. Cassandra wpatrywała się w oficera rozszerzonymi,niebieskimi oczami. Jej młody umysł analizował słowa wypowiedziane przez Jeremy'ego Jonsona.
-Tatuś nie żyje? -zapytała cicho,ściskając swoje małe piąstki.Momentalnie oczy dziewczynki zaszły słonymi łzami. Ojciec,na którego tak długo czekała zakończył swój żywot, podczas gdy każdego dnia wypowiadała modlitwy oraz błagania do Boga.Pragnęła,aby jej ukochany tata wrócił, aby ponownie się z nią bawił, aby obdarzył ją tak wielką miłością, jednakże zamiast tego otrzymała jego śmierć.Czym sobie na to zasłużyła, dlaczego już od tak wczesnego dzieciństwa musiała przeżywać pierwszą traumę? Nie minęło parę chwil jak Cassandra wybuchła niepohamowanym płaczem, krzycząc w niebogłosy.

Wspomnienia,wczesne wydarzenia wciąż nękały umysł nastolatki, przyczyniając się tym samym do wzrostu jej załamania nerwowego.Usiłowała zaczerpnąć jak najwięcej powietrza.
-Max błagam, proszę zabij mnie, nie pozwól mi żyć, skróć moje cierpienia-wyszeptała załamana,szlochając w jego już mokrą od łez koszulkę.
-Shh,jestem tu. Jestem tu z tobą, poradzimy sobie, pomogę ci przejść przez ten trudny okres- mruknął szeptem całując jej czoło oraz gładząc uspokajająco plecy dziewczyny. Cassandra miała dość, to wszystko ją przerosło,a najgorsze jest to,iż to dopiero początek.
Koszmar dopiero się rozpoczął...

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witajcie! Ten rozdział pisałam naprawdę przez wiele dni, zarywałam nocki, chcąc aby był choć w minimalnym stopniu dobry.Wasze opinie zostawiajcie w komentarzach,liczę,że historia opisywana przeze mnie przypadnie wam do gustu ♥