"Najpierw rezygnujesz z drobiazgów, potem z większych rzeczy, a w końcu ze wszystkiego. Śmiejesz się coraz ciszej, aż wreszcie zupełnie przestajesz się śmiać. Twój uśmiech przygasa, aż staje się tylko imitacją radości, czymś nakładanym jak makijaż" - Harlan Coben
Codziennie duszę Cassandry prześladowała pustka, bezkresna samotnia, nie dająca należycie funkcjonować jej jakże niedoświadczonemu umysłowi. Cały dzisiejszy dzień spędziła na tylko i wyłącznie wylewaniu łez. Brak snu dawał jej się we znaki, nieskończenie wiele nocy tkwiła sama, roniąc coraz to więcej słonej cieczy, spływającej po rozgrzanej skórze jej policzków.Po głowie nastolatki krążyły wątpliwości, różnorodne zagadnienia, pytania, którym w żaden sposób nie potrafiła sprostać. Łapiąc za swą czaszkę zacisnęła powieki, próbując wyzbyć się z umysłu ogółu zdarzeń, mających charakter zarówno dramatyczny jak i traumatyczny, który powodował zwiększenie presji oraz uczucia dyskomfortu na Cassandrze. Dziewczyna każdą sekundę, minutę czy też godzinę spędziła na rozmyślaniu zarówno pozytywnych jak i negatywnych aspektów jej egzystencji. Max cicho stąpając po posadzce umieścił swoją dłoń na ramieniu nastolatki, jednakże Cassandra w tym momencie zachowywała się niczym rozjuszona kotka, strącając rękę blondyna. Dotyk dowolnej jednostki ludzkiej wzbudzał w niej odrazę, dysponowała antypatią do ludzi innego kalibru. Ciche westchnienie uciekło z krwisto-czerwonych warg nastolatki. Odwróciwszy się w stronę zielonookiego, nie dowierzała własnym oczom. W obecnej chwili nie dostrzegała przed sobą postury blondyna o szmaragdowych oczach, natomiast dobrze zbudowaną sylwetkę szatyna o brązowych tęczówkach, wyglądających niczym morze czekolady. Rozszerzając patrzałki, rozwarła usta w osłupieniu, z pomiędzy jej warg uciekł cichy pisk wywołany oszołomieniem na widok Jacka.
-Nie,to nie może być prawdą. Jack przebywa obecnie w Las Vegas!- podświadomość dziewczyny krzyczała, wywołując w nastolatki okropną migrenę oraz zawroty głowy. Cassie przełknęła nerwowo ślinę, która nie mogła przepłynąć swobodnie przez jej ściśnięte gardło.
Oczy Cassandry zaszkliły się, zanim nie wybuchła histerycznym płaczem. Widok ponownie zdradzającego jej Jacka stawał się coraz to bardziej przytłaczający.
-Jack! Mam tego dość rozumiesz!? Otrzymywałeś miliony szans, jednakże nigdy nie wykorzystałeś ich przyzwoicie,co rusz je marnowałeś!- krzyknęła, próbując w jakikolwiek sposób zaprzestać ronienia łez. W umyśle Cassie ponownie ukazał się obraz szatyna, wykonującego kolejne pchnięcia w kobiecy narząd złotowłosej piękności.
-Alkohol płynął przez moje żyły, mieszając się z krwią, nie kontrolowałem tego!- westchnął zrezygnowany, ciągnąc z frustracją za końcówki swoich kasztanowych włosów. Pomijając wszystkie przykrości, incydenty byli parą idealną, kochali się nad życie, aczkolwiek Jack wciąż popełniał młodzieńcze błędy, którymi ranił wrażliwe,delikatne serce Cassandry.
Dziewczyna przypominając sobie wszystkie traumatyczne wydarzenia, przez które przeżywała istne piekło, nie wytrzymała dłużej ostrego napięcia. Podbiegła do chłopaka, przymierzając się wymierzenia siarczystego policzka. Dłoń Cassandry zderzyła się ze skórą szatyna, jednak w tym momencie doznała olśnienia. Usłyszała cichy krzyk, a zaraz potem dostrzegła grymas bólu na twarzy przyjaciela. Zakryła usta dłonią wyraźnie zszokowana dokonanymi czynnościami. Nie była w stanie zrozumieć swojego zachowania, po raz kolejny doznała bardzo realistycznych halucynacji, które to w coraz większym stopniu przysparzają problemów nastolatce.
Usta szatyna krążyły po ciele blondynki, doprowadzając ją do istnego szaleństwa.Cassandra mogłaby rzec, iż była gotowa na pierwszy, tak długo oczekiwany stosunek. Wierzyła, że to właśnie on będzie najodpowiedniejszym partnerem. Pokładała w nim wszelkie nadzieję. Była przekonana, iż ten pierwszy raz będzie magiczny, delikatny oraz zmysłowy. Nie popełniła pomyłki,trwając w swoich przeświadczeniach.
Kąciki ust Cassie wygięły się w delikatnym, promiennym uśmieszku, przypominając sobie główny, najistotniejszy, waniliowy seks. Wracając myślami do tego wydarzenia, niemal czuła przesuwające się po jej drobnym ciele dłonie szatyna, jego głodne, pełne pożądania oczy,wypalające dziurę w jej sylwetce.
Z pomiędzy malinowych warg nastolatki wydostał się cichy, seksowny jęk, motywując tym samym Jacka do dalszych poczynań. Dłonie chłopaka badały każdy, choćby minimalny skrawek skóry niebieskookiej, koloru écru. Ręce szatyna sunęły się wzdłuż jej piersi, pieszcząc sutki między palcami.
Żywiła do niego wstręt, pogardę, jednakże wyraźnie nie potrafiła zaprzeczyć temu, iż to była najwspanialsza przygoda, jakąkolwiek przeżyła. Zacisnąwszy powieki, zagryzła dolną wargę oraz pozwoliła swojemu umysłowi na przeprowadzanie dalszych retrospekcji.
-Oh Jack!- jęknęła prowokacyjnie, wyginając plecy w minimalny łuk, podczas gdy szatyn masował wewnętrzną stronę jej ud, będąc coraz to bliżej strefy intymnej.
-Shh,maleńka-szepnął swoim głębokim, ochrypłym głosem, powodując przyjemne dreszcze, rozbijające się tuż przy kobiecości młodej Cassandry.
To niewiarygodna rzecz, jak człowiek szybko potrafi zmienić swój tok myślenia na przyjaźniejszy naszemu rozumowi. W jak szybkim tempie jednostka ludzka zdolna jest do wymazania z pamięci dowolnego zagadnienia,sprawy, zastępując ją inną kwestią, błahostką.
Jej jedyne, warte zapamiętania wspomnienia zostały rozwiane przez głos Maxa, który bezustannie się w nią wpatrywał swoimi szmaragdowymi oczyma.Wiązanki przekleństw oraz bluźniercze słowa skierowane w jej kierunku, nie docierały do umysłu nastolatki, który skupiał się tylko i wyłącznie na kompromitującej wilgoci pomiędzy jej udami, spowodowanej przez ciągłe rozmyślania o pierwszorzędnym współżyciu seksualnym. Nerwowo zacisnęła usta w cienką linię, a następnie wybiegła z pomieszczenia, chwytając po drodze skórzaną kurtkę.Tkwiąc na świeżym,chłodnym powietrzu, zimny podmuch wiatru przeszył jej ciało, powodując tym samym gęsią skórkę na karku Cassandry. Mrok spowijał miasto, wyludnione ulice były zupełnie ciemne, oświetlone słabym blaskiem nielicznych latarni oraz świateł padających z okien domów. Nie cierpiała swoich dwubiegunowych zaburzeń, albowiem to właśnie one przyczyniały się do pogarszania stanu psychicznego dziewczyny oraz jego dolegliwości.W każdym momencie potrafiła zmodyfikować swój charakter, osobowość, przysposobienie do danej rzeczy lub żywej istoty. Pośpiesznym krokiem podążała w kierunku opuszczonego szpitala, gdzie posiadałaby warunki do spokojnego ubolewania nad swoim nędznym życiem, które w choćby minimalnym stopniu nie przypominało bytu jaki pragnęłaby wieść. Lecznica mieściła się na obrzeżach miasta, z dala od cywilizacji, ludności. Łzy własnym szlakiem spływały po jej zaczerwienionych od zimna policzkach. Oczy Cassandry nie tryskały iskierkami szczęścia oraz radości, stały się poszarzałe oraz pochmurne. Nie sprawiała wrażenia tej pogodnej, wesołej nastolatki, którą była za dawnych lat. Uchodziła za wraka człowieka, człowieka pogrążonego w rozpaczy, depresji oraz smutku. Każda istota ludzka, każda osoba , z którą przeprowadzała konwersację mogła dostrzec w jej oczach ponurą akceptację danej obecności.
-Kochanie to nie było tym, na co wyglądało- wyjaśnił szatyn , zagryzając swoje spierzchnięte wargi. Ujął jej drobną dłoń- naprawdę maleńką- we własną rękę. Cofnęła się, jakby jego palce były otoczone płomieniami. Tak wyglądał ból, nieszczęście oraz rozpacz. Cassandra pokręciła przecząco głową, wydobywając z siebie stłumiony szloch, który wyrwał się z niej wbrew woli.
-To ona mnie pocałowała, to Anna przyssała się do moich warg- szepnął Jack, ujmując twarz Cassie w dłonie oraz gładząc kciukiem jej policzek. Cassandra wpatrując się w czekoladowe tęczówki chłopaka, wpadła w jego ramiona rozpaczliwie szlochając. Notorycznie ufała mu.
Nie potrafiła znieść myśli jak naiwna była, aby nieustannie wierzyć w jego słowa, ociekające kpiną, fałszywością, ukrywające się pod fasadą dobroci.Obecnie miała ochotę na trzaśnięcie własnego policzka za swoją łatwowierność. Zaklęła pod nosem, kopiąc kamień leżący nieopodal.
[...]
Nie dowierzała własnym oczom, gdy w ciemnym kącie pokoju dostrzegła czarną postać z uśmiechem pedofila- sadysty. Kilkakrotnie przetarła swoje mokre od łez powieki, rozmazując tym samym makijaż. Tajemniczy twór skinął swoją bladą, kościstą ręką w geście powitania. Ciało Cassadry zesztywniało, uniemożliwiając jej wykonanie jakiegokolwiek ruchu. Wlepiając wzrok w zakapturzoną postać, bacznie obserwowała jak dziwny upiór zbliża się w jej kierunku. Blada twarz stanęła naprzeciwko nastolatki, wpatrując się swoimi zaczerwionymi białkami w pełne przerażenia oczy Cassandry. Wpadła w trans, nie mogąc się wyrwać. Czarna postać złapała jej rękę, podwijając rękaw skórzanej kurtki do góry, a następnie nożem zaczęła ryć w skórze Cassie poszczególne litery. Szkarłat jej krwi tworzył piękną mozaikę na ciele, czerwona ciecz spływała ciurkiem na betonową posadzkę. Wraz z ostatnią literą usta dziewczyny wykrzywiły się w grymasie, zaś z pomiędzy warg nastolatki uciekł pisk bólu.
-Pomocy...-wyszeptała, osuwając się na ziemię. W swojej ręce trzymała narzędzie ubabrane krwią, nie była świadoma swojego samookaleczenia.
-Skąd wzięłam nóż?-zapytała cicho, słabym głosem. Po chwili jej umysł doznał olśnienia, przypominając sobie scyzoryk leżący na starej, zniszczonej szafce. Żaden dziwny twór nie złożył jej niespodziewanej wizyty, był jedynie wytworem chorej wyobraźni nastolatki. Spoglądając na swoją rękę , dostrzegła wyryty w skórze napis, Jestem wariatką. Nagle usłyszała ciche kroki,które nasilały się. Przerażona dziewczyna w szybkim tempie obsunęła rękaw kurtki, próbując podnieść swoje ciało z zimnej posadzki. Na marne. Straciła zbyt wiele krwi, organizm dziewczyny stał się osłabiony, jednakże Cassandra była kobietą upartą. Łapiąc się metalowej poręczy, tkwiła w pionowej pozycji na trzęsących się nogach. Świat w głowie Cassie wirował , a obraz, który dostrzegała ulegał rozmyciu. Nie pierwszy raz dopuściła się samookaleczenia, jednakże nigdy, przenigdy nie utraciła tak dużej dawki krwi. Potrzebowała natychmiastowej opieki medycznej, w przeciwnym razie groziło jej wykrwawienie. W powietrzu unosił się dziwny zapach wilgoci oraz pleśni z metaliczną, niepokojącą nutą aromatu jakiego nie znała. Jej wzrok odruchowo opadł na schody, które wiły się coraz ciaśniejszą spiralą. Dostrzegła tam coś ambarasującego, coś co mogłoby sprowadzić na nią kłopoty, jednakże myliła się, trwając w swoich przekonaniach. Dobrze zbudowana sylwetka wyszła z cienia, ukazując się w całej okazałości. Cassandra rozszerzyła oczy, a na jej twarzy wymalował się istny szok oraz przerażenie. Osłabione nogi dziewczyny nie zdołały utrzymać cieżaru, jaki na nich spoczywał, w wyniku czego Cassandra upadła z wycięczenia.Oddech dziewczyny stał się krótki oraz płytki.
-Nie,nie,nie!- krzyknęła podświadomość dziewczyny. Usta Cassandry rozchyliły się, próbując wydobyć z siebie odgłos, dźwięk, cokolwiek. Po lśniących stopniach starych, wypróchniałych schodów stąpał Christian. Młodzieniec, który został poznany przez Cassandrę w ubiegłym czasie. Brązowe oczy nastolatka tępo spoglądały na osłabioną dziewczynę.
Przypadkowe spotkanie na szkolnym korytarzu przyczyniło się do wzrostu ciekawości Chrisa na temat samotnej dziewczyny.Od pierwszego spojrzenia w jej błękitne oczy, wypełnione bólem oraz pustką wiedział, że jest inna. Jako jedyna jadała posiłki w schowku na szczotki, na jej malinowych ustach nigdy nie dostrzegał uśmiechu, jako jedyna samotnie pałętała się po szkole. Do głowy młodego Granda nasunęło się pytanie- Dlaczego?
Przełknął nerwowo ślinę , idąc w kierunku marnie wyglądającej blondynki. Ciało niebieskookiej zostało sparaliżowane strachem, który przejął kontrolę nad jej drobną sylwetką. On jest drapieżnikiem,ty jego ofiarą,wyszeptały ponurym głosem szepty, będące w jej umyśle.
-Czy wszystko w porządku?- szatyn zdobył się na odwagę, aby pierwszy nawiązać z nią konwersację. Dziewczyna nie dopuszczała do siebie jakichkolwiek myśli, dźwięków oraz odgłosów dochodzących ze świata zewnętrznego. Była więźniem własnego umysłu, własnej duszy oraz rozumu.
-Halo? Mała słyszysz mnie?-zapytał zaniepokojony jej dziwnym stanem, w jakim obecnie się znajdowała. Kucnął przez jej lichą posturą, niepewnie przykładając dwa palce do pulsu. Rozszerzył oczy w osłupieniu, kiedy nie wyczuł tętna.
-Jasna cholera!-wrzasnął, podrywając się do góry. W pośpiechu wyciągnął telefon, wybierając numer na pogotowie. Cassandra wlepiła swój wzrok w czarną, obskurną ścianę naprzeciwko sprawiającą wrażenie śliskiej, wykonanej z dziwnego tworzywa. Kurtka Cassandry zaczęła przemakać przez zbyt dużą ilość krwi, w wyniku czego szatyn dostrzegł czerwone plamy. Zmarszczył brwi, a następnie zszokowanym wzrokiem zilustrował jej drobną sylwetkę.
-Co się stało?!-ryknął, nie mogąc już dłużej zachować spokoju oraz opanowania. Nie czekając na odpowiedz nastolatki, podwinął rękaw jej skafandra. Doznał istnego szoku, w momencie kiedy ujrzał zmasakrowaną rękę Cassandry.W głowie Cassie panował chaos; jej myśli, wspomnienia pałętały się w umyśle nastolatki.
Szybkim krokiem zmierzała w kierunku przystanku autobusowego, gdy nagle potknęła się o leżący na ziemi przedmiot. Wzrok Cassandry opadł na betonowy chodnik, gdzie leżał mały, pluszowy miś z postrzępionym uszkiem. Ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy Cassie podniosła go, marszcząc brwi.
-Kto mógł zgubić tę zabawkę?-do głowy nasunęło się jej pytanie, kiedy rozglądając się dookoła nie dostrzegła niczego, oprócz strug deszczu spadających z nieba. Wzruszając ramionami, zaczęła przebierać nogami, chcąc jak w najszybszym tempie dotrzeć do zamierzonego celu.
Cassandra ponownie zalała się łzami,przypominając sobie wydarzenie, które miało jeszcze miejsce w Las Vegas. W tamtym momencie dopiero dostrzegła jak świat potrafił być okrutny. Przebywając w swoim rodzinnym mieście dziewczynę dotykały przyjemne wydarzenia, doznania, nie znała takich uczuć jak ból,cierpienie, oczywiście pomijając drugą rocznicę.
Mała dziewczynka siedząc samotnie na opustoszałym placu zabaw, ściskała kurczowo w ręce czerwony szaliczek, drżąc z zimna.
-Co robiła w taką ulewę na dworze w zaledwie króciutkiej, niebieskiej sukieneczce?- podświadomość młodej Clark po raz kolejny zaczęła nękać jej umysł pytaniami. Dziewczyna zagryzając usta, szybkim krokiem podeszła do młodej panienki, chwytając delikatnie jej ramię. Dziecko spojrzało na nią załzawionymi oczami.
-Co się stało?-zapytała z troską, kucając przed maleńkim ciałem dziewczynki, jednakże ta milczała, najwyraźniej bojąc się rozmawiać z obcymi.
-Zgubiłam misia-wyszeptała po chwili ze smutkiem, widocznym w jej tonie głosu. -Mamusia będzie zła, nie posiadam innej zabawki- wyłkała załamana.
Cassandra przypominając sobie malutką dziewczynkę z placu, jej duże, szmaragdowe oczy zaniosła się jeszcze większym płaczem. Christian stał jak wryty patrząc na nią, nie wiedząc jak zachować się w tak zdumiewającej sytuacji.
Dziewczyna uśmiechając się lekko, wyciągnęła zza pleców znalezioną zabawkę. Na myśl, iż wykona dobry uczynek jej serce tryskało iskierkami szczęścia, radości oraz dobroci.
-To ten?-zapytała z uniesionymi kącikami ust. Dziecko przez chwilę spoglądało zdumione na pluszaka, a następnie uśmiechając się, podskoczyło do góry.
-Tak! Ten!Dziękuję bardzo!-wykrzyczała uradowana, owijając pluszaka szalikiem, tuląc go do swojej piersi. Cassie patrzyła z uśmiechem, jak mała panienka odchodzi w podskokach. Kierowała się w stronę najbliższej klatki, gdzie najwyraźniej pomieszkiwała. Wkraczając na ulicę, zabawka wypadła z jej maleńkich rączek. Schyliła się, aby podnieść misia, jednakże w tym momencie auto nadjechało niespodziewanie. Cassandra ruszając przed siebie, próbowała w jakikolwiek sposób zapobiec tragicznemu nieszczęściu. Niestety...już było za późno.
-Nie!-ryknęła głośno, krzyk dziewczyny pomieszany był z histerycznym płaczem -Błagam pomóż jej!-dodała, panicznie próbując zaczerpnąć powietrza oraz dusząc się własnymi łzami. Christian nie wiedział co sądzić, jednakże pragnął jej pomóc.Nienawidził patrzeć jak ludzie doznają różnych cierpień, udręk.Powziął decyzję o prowadzenie rozmowy z dziewczyną w sposób psychologiczny, w sposób w jaki można przemówić do zdrowego rozsądku dziewczyny.
-Shh oddychaj głęboko, karetka już jedzie. Uspokój się dobrze?-powiedział łagodnym głosem, delikatnie głaszcząc jej ramię. Cassandra zaczęła powoli dochodzić do siebie, jej dusza oraz umysł weszły w stan całkowitego wyciszenia.
-Dobrze,a teraz powiedz mi komu mam pomóc?-szepnął spokojnym tonem, nerwowo zagryzając usta. Być może nie słusznie ją oskarżał, ale podejrzewał, iż dziewczyna borykała się z zaburzeniami psychicznymi, rozszczepieniem jaźni oraz brakiem poprawnego funcjonowania umysłu.
Podążała malutkimi kroczkami, lustrując każdy kąt swojego domu. Już od wczesnego dzieciństwa była inna. Rozglądając się po ciemnym mieszkaniu, dostrzegła swoimi błękitnymi oczyma cień,pokrywający tajemniczą postać, która wyciągnęła ku niej swoją chłodną, bladą dłoń.
-Chodź za mną dziecinko-szepnął do pięciolatki przyjazny głos, który momentalnie wywołał uśmiech na jej słodkiej, dziecięcej twarzy. Dziwna postać ciągnęła za sobą malutką Cassandrę, niczym ćmę do światła. Cassie była dzieckiem, które zawsze emanowało ciepłem, szczęściem oraz miłością do wszystkich ludzi oraz rzeczy, tych dobrych i złych.
Jej rozmyślania szybko rozstały przerwane przez odgłos karetki. Panicznie jak wyrwana z transu rozejrzała się dookoła. Złapała rękę Christiana, rozpaczliwie ją ściskając.
-Nie! Proszę ja nie mogę jechać do szpitala!-wyłkała załamana, świadoma swoich dolegliwości. Wiedziała, że jeżeli trafi do kliniki lekarze w błyskawicznym tempie zdiagnozują jej chorobę oraz umieszczą w zakładzie psychiatrycznym.
Jack pochwycił butelkę swojego ulubionego alkoholu, po czym zaczął pić słodki nektar, który swobodnie przepływał przez jego gardło. Uśmiechnął się zirytowany, w momencie kiedy ujrzał Annę Cooper, polującą na szatyna, jednakże ten nie okazywał swojego zainteresowania jej osobą. Cassandra gawędząc z przyjaciółką, wzrokiem zaczęła błądzić po mieszkaniu, próbując odnaleźć w nim swojego ukochanego. Cassie była piękną kobietą, o wspaniałym charakterze, owszem posiadała różne dolegliwości, które częściowo maskowała pod sztycznym uśmiechem, jednakże prawie każda chwila spędzona w Lac vegas była niezwykłym momentem. Niebieskie, błękitne oczy, długie kręcone,blond włosy, olśniewający uśmiech, idealna figura, której mogła pozazdrościć każda dziewczyna. Jack poczuł usta swojej dziewczyny na szyi, mrucząc cicho. Odchylił głowę, dając jej lepszy dostęp. Usłyszawszy cichy pomruk ze strony dziewczyny, zmarszczył brwi, niestety coś mu się nie zgadzało. Odsunął się szybko od niej, wstajac jednym, porywczym ruchem z barowego krzesła. Na twarzy Anny dostrzegł łobuzierski uśmiech.
Umysł Cassandry ponownie został przyćmiony przez wir wydarzeń. Z jej bladoróżowych ust uciekł pisk, kiedy palący ból przeszył jej czaszkę.
-Nie pozwól mi się zranić proszę!-krzyknęła zrozpaczona, miotając się na wszystkie strony podczas, gdy Chris próbował utrzymać dziewczynę w jednym miejscu. Jeśli szatyn miałby być szczery, rzekł by, iż jest przerażony stanem Cassie.
-Cassie,wiesz że nigdy bym nie dopuścił się zdrady...-wymruczał na jej uszko, jak spragniony bliskości kocur. Cassandra zalewając się łzami, otarła swoje powieki.
-Spieprzaj,Jack-warknęła wściekle. Szatyn zabierając alkohol z jej dłoni, cmoknął ją w szyję, a następnie odwróciwszy Cassandrę przodem, wpił się w jej usta. Językiem przejechał po jej dolnej wardze, prosząc tym samym o rozchylenie ust. Była na niego zła, można, by powiedzieć wściekła, aczkolwiek pragnęła bliskości, jego bliskości.
Ciało Cassie zesztywniało, jej oczy rozszerzyły się, natomiast usta rozchyliły. Została sparaliżowana, nie zdolna do wykonania obojętnie jakiego ruchu. Ponownie poczuła rozrywający mnie na strzępy ból.
-Oh zgrozo-zaśmiała sie szyderczo podświadomość Cassandry, nie żałując ani trochę biednej dziewczyny. Christian mimo, że nie znał Cassandry nie wyobrażał sobie pozostawienia na wpół przytomnej dziewczyny na pastwę losu. Po usilnych, wielokrotnych błaganiach Cassie, Christian złapał jej drobne ciało, unosząc do góry, a następnie skierował się w kierunku starych, rozpadających się drzwi.
-Co ty robisz?-wyszeptała ledwo, zwijając się z bólu. Christian milczał, jakby zastanawiając się nad doborem słów.
-Zaufaj mi-powiedział poważnym tonem, wychodząc z opustoszałego, prawie walącego się budynku. Cassie zacisnęła powieki , rozmyślając nad tym co zrobić. Jak ma zaufać ludziom, kiedy prawie każdy człowiek jest wypełniony jadem oraz nienawiścią?
[...]
Leżąc na miękkim łóżku, wtuliła twarz w ciepłą pościel z motywem kwiatów. Czuła jak jej ciało jest przesiąknięte wonią perfum szatyna, którego imienia nie znała w dalszym ciągu.
-Dlaczego on jako jedyny zlitował się nade mną?-dziewczyna postawiła sobie pytanie, wlepiając wzrok w czerwony sufit, na którym wisiał piękny żyrandol z kryształkami. Zaufała mu, co wyszło jej na dobre. Nie trafiła do szpitala, jedynie ratownicy oczyścili jej rany oraz zatamowali krwotok. Z jej twarzy momentalnie zszedł uśmiech, w momencie gdy przypomniała sobie o swoich bliskich, znajdujących się obecnie w Las Vegas. Myśli Cassandry skupiły się jedynie na jej przyjaciołach, ukochanej rodzicielce oraz niestety...Jacku. Próbowała zasnąć, odłączyć swój mózg od nękających ją wspomnień. Przerzucając się z jednego na drugi bok, zaciskała i otwierała gwałtownie powieki. Tkwiła całkowicie sama na wielkim łóżku. Nie ważne ile by miała lat. Czy byłaby nastolatkiem, dla którego bramy dopiero się otwierają, staruszkiem, u kresu swojego istnienia, czy może tylko dzieckiem, wydającym nasty oddech na tym świecie. Wiek nie ma znaczenia, kiedy mówi się o uczuciu, które jest bardziej pierwotne, aniżeli powstaje wraz ze wzrostem lat. Uczucie to zakorzenia się w umyśle na długo przed tym, jak nasze ciało przybierze jakiś kształt. Tym uczuciem jest strach. Cassandra wtulona w miękką pościel, leżała przy zgaszonym świetle, jednak jej wzrok już dawno przyzwyczaił się do ciemności. Nie potrafiła zasnąć. Zegar wybijał trzecią w nocy, a ona nadal tkwiła bez celu, wplątana w kołdrę. Nie robiła nic, czekała z niecierpliwością na nadchodzący sen, który z dziwnych przyczyn nie nadchodził. O jej uszy obijał się dźwięk miauczenia kota. Przeklęła go w myślach, zakrywając głowę poduszką, starała się nie zwracać uwagi na hałas. Kot ucichł, mimo to samopoczucie Cassandry nie poprawiło się. Cisza jest przytłaczająca, taka ciężka, wręcz nienaturalna. Strach. Zaczyna powoli otulać ją, doprowadzając tym do szaleństwa. Słyszy ciche szelesty, tak wyraźne w odmętach ciszy. Nagle poczuła oddech, ciche westchnienie, jednak to wystarczyło, by serce nastolatki rozpoczęło swój dziki galop, by krew zaczęłą buzować w żyłach. Bała się odwrócić za siebie, obawiając się zobaczenia zjawy z jej najgorszych koszmarów. Już czuła delikatną jak powiew wiatru dłoń głaszczącą ją po blond włosach. Czuła ciarki na całym ciele. Zamknęła oczy, myśląc o najgorszym, a mianowicie o śmierci. Przejechała swoimi paznokciami po wyrytym w jej skórze napisie, w wyniku czego rana ponownie zaczęła krwawić.Odwróciła się oczami wyobraźni, widząc uśmiechniętą twarz upiora, jednakże w pokoju nic nie było. To jej strach, doprowadzający ją do szaleństwa, kłamiący prosto w jej błękitne, pełne przerażenia oczy. Przetarła powieki, niczym małe dziecko budzące się ze słodkiego snu. Pustka. Odwróciła się z ulgą, układając do snu. Ponownie od jej uszu odbił się cichy szelest, jednak już się nie martwiła. Strach jest mylący.
-Czy niepotrzebnie się bałam całe życie?-szepnęła sama do siebie wtulając twarz w poduszki. Nagle drzwi do jej pokoju otworzyły się, ukazując dobrze zbudowaną sylwetkę Maxa.
-Cześć młoda-mruknął z lekkim uśmiechem, podchodząc do jej łóżka oraz siadając na brzegu. Przyłożył dłoń do policzka nastolatki, głaszcząc go jednym kciukiem. W jego oczach była widoczna troska, zmartwienie.-Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałem-dodał spokojnym głosem, po czym westchnął. Nie chciał jej ubliżać, ani tym bardziej przeklinać, zbyt mocno poszargały nim emocje. Cassandra ziewiając pokiwała głową, przytulając się do blondyna.
-Śpij ze mną, proszę-wyszeptała błagalnie, patrząc prosząco w jego szmaragdowe oczy. Zielonooki uśmiechając się, pokiwał energicznie głową, wchodząc pod ciepłą pościel. Pocałował Cassie w czoło na dobranoc, po czym oboje zasnęli. Przez całą noc blondyn czuł jak młoda Clark wierciła sie na łóżku, w kółko wołając rozpaczliwie pomocy. Nie znał przyczyn jej koszmarów, jej złego samopoczucia się, ani samookaleczenia, ale wiedział jedno musiał jej pomóc przejść przez ten trudny okres. Był drugą osobą w nowym mieście, która podjęła się zadania, jakim jest pomoc niezrównoważonej dziewczynie.
Ile zdołasz jeszcze znieść Cassandro?
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
No witajcie kochani .Przepraszam,że tak długo nie dodawałam nic,ale zazwyczaj będę dodawać rozdziały co tydzień.Czytajcie i wyrażajcie swoje opinie w komentarzach,jeśli to czytasz postaw chociażby kropkę,abym wiedziała,że jest to warto pisać. Ode mnie tyle dziękuję♥